Na wstępie chcę powiedzieć, że miniaturka nie ma nic wspólnego z pamiętnikami wampirów, ani z tym blogiem. Była pisana pod wpływem wolnej chwili, wyobraźni oraz wakacji :)
W pewnym małym miasteczku, w stanie Pensylwania żyła sobie młoda dziewczyna. Zaledwie siedemnastoletnia brunetka o zielonych oczach z bursztynowymi iskierkami w środku. Na pozór mogłoby się wydawać, że jest to zwyczajna, przeciętna, amerykańska nastolatka, lecz jak wiadomo... Pozory mylą.
W szkole zawsze energiczna, uśmiechnięta oraz aktywna niemal na każdej lekcji tak na prawdę ukrywała swoje wewnętrzne uczucia. Codziennie przychodząc do domu otrzymywała listę spraw do zrobienia od rodziców, a czasami gdy ich nie było kartka znajdowała się na lodówce. Wychowywała się bez czułości i zapewnień miłości ze strony rodziców wszak mieli już syna oraz starszą córkę, a ona była jedynie niechcianym efektem ubocznym. Nie ważne jak się starała to i tak słyszała niekończące się skargi na temat swojej pracy oraz nowe zadania do wykonania. Marzyła o tym aby się stąd wyrwać najlepiej do słonecznej Californii, lecz na razie wydawało się to nieosiągalne...
-Panno Cuspid. Czy może pani odpowiedzieć na moje pytanie?- odezwał się łysiejący nauczyciel od algebry.
Diana wyprostowała się na swoim miejscu i zaczęła dyskretnie czytać temat z podręcznika.
-Przepraszam ale... Powtórzy pan pytanie?- Dziewczyna starała się przyjąć skruszony wyraz twarzy.
-Proszę odczytać zbiór funkcji kwadratowej wykresu przedstawionego na tablicy.
Brunetka zerknęła na tablicę i bez problemu wykonała zadanie.
Widocznie nauczyciel chciał ją jeszcze o coś zapytać lecz zadzwonił zbawienny dzwonek. Po wyjściu z klasy skierowała się do szatni wraz z grupą swoich koleżanek, a następnie jak zwykle wyszła jako jedna z ostatnich uczniów ze szkoły. Otworzyła drzwi i od razu trafiła ją fala chłodnego październikowego powietrza. Przeszedł ją drobny dreszczyk, a następnie szczelniej otuliła się płaszczem w kolorze frezji i skierowała się w stronę domu.
Westchnęła na samą myśl o czekających ją obowiązkach domowych. Już wolała by marznąć niż tam wracać, lecz gdyby choćby się spóźniła nieźle by jej się dostało oraz szlaban miałaby zagwarantowany na wszelkie cuda techniki XXI wieku, takie jak telefon, komputer i telewizor.
Nagle obok niej zatrzymała się tuż przy krawężniku jakieś dwa metry od niej czarna, opancerzona furgonetka. Drzwi się rozsunęły, a z nich wyskoczyło dwóch odzianych w czerń napastników. Po sylwetce można było poznać, że są to mężczyźni, gdyż na twarzach mieli kominiarki. Przez chwilę stała jak sparaliżowana. Wszystko działo się zbyt szybko, a może to oni poruszali się z tak niebywałą prędkością...
Dopiero gdy ujęli ją pod ramie odzyskała zdolność myślenia i zaczęła się szarpać.
-Ej! Zostawcie mnie... To jakaś pomyłka!
Jednak oni pozostawali nieugięci. Mało tego! Nie zwracali na nią najmniejszej uwagi. Zawlekli ją w ciągu kilku sekund do auta i zatrzasnęli bezlitośnie drzwi. Jedyne co później usłyszała to pisk opon i ogarniającą senność.
W szkole zawsze energiczna, uśmiechnięta oraz aktywna niemal na każdej lekcji tak na prawdę ukrywała swoje wewnętrzne uczucia. Codziennie przychodząc do domu otrzymywała listę spraw do zrobienia od rodziców, a czasami gdy ich nie było kartka znajdowała się na lodówce. Wychowywała się bez czułości i zapewnień miłości ze strony rodziców wszak mieli już syna oraz starszą córkę, a ona była jedynie niechcianym efektem ubocznym. Nie ważne jak się starała to i tak słyszała niekończące się skargi na temat swojej pracy oraz nowe zadania do wykonania. Marzyła o tym aby się stąd wyrwać najlepiej do słonecznej Californii, lecz na razie wydawało się to nieosiągalne...
-Panno Cuspid. Czy może pani odpowiedzieć na moje pytanie?- odezwał się łysiejący nauczyciel od algebry.
Diana wyprostowała się na swoim miejscu i zaczęła dyskretnie czytać temat z podręcznika.
-Przepraszam ale... Powtórzy pan pytanie?- Dziewczyna starała się przyjąć skruszony wyraz twarzy.
-Proszę odczytać zbiór funkcji kwadratowej wykresu przedstawionego na tablicy.
Brunetka zerknęła na tablicę i bez problemu wykonała zadanie.
Widocznie nauczyciel chciał ją jeszcze o coś zapytać lecz zadzwonił zbawienny dzwonek. Po wyjściu z klasy skierowała się do szatni wraz z grupą swoich koleżanek, a następnie jak zwykle wyszła jako jedna z ostatnich uczniów ze szkoły. Otworzyła drzwi i od razu trafiła ją fala chłodnego październikowego powietrza. Przeszedł ją drobny dreszczyk, a następnie szczelniej otuliła się płaszczem w kolorze frezji i skierowała się w stronę domu.
Westchnęła na samą myśl o czekających ją obowiązkach domowych. Już wolała by marznąć niż tam wracać, lecz gdyby choćby się spóźniła nieźle by jej się dostało oraz szlaban miałaby zagwarantowany na wszelkie cuda techniki XXI wieku, takie jak telefon, komputer i telewizor.
Nagle obok niej zatrzymała się tuż przy krawężniku jakieś dwa metry od niej czarna, opancerzona furgonetka. Drzwi się rozsunęły, a z nich wyskoczyło dwóch odzianych w czerń napastników. Po sylwetce można było poznać, że są to mężczyźni, gdyż na twarzach mieli kominiarki. Przez chwilę stała jak sparaliżowana. Wszystko działo się zbyt szybko, a może to oni poruszali się z tak niebywałą prędkością...
Dopiero gdy ujęli ją pod ramie odzyskała zdolność myślenia i zaczęła się szarpać.
-Ej! Zostawcie mnie... To jakaś pomyłka!
Jednak oni pozostawali nieugięci. Mało tego! Nie zwracali na nią najmniejszej uwagi. Zawlekli ją w ciągu kilku sekund do auta i zatrzasnęli bezlitośnie drzwi. Jedyne co później usłyszała to pisk opon i ogarniającą senność.
Kilka godzin później...
Dziewczyna poczuła dziwną, ale zarazem intensywną mieszankę ziół. Instynktownie szarpnęła głową do tyłu lecz niemal od razu tego pożałowała. Ból w skroni pulsował niemiłosiernie. Chciała dotknąć zranionego miejsca lecz okazało się, iż jej ręce są przywiązane do oparcia krzesła, na którym siedziała.
-No proszę. Obudziła się.-odezwał się męski głos takim tonem jakby byli starymi przyjaciółmi, a sposób w jaki się tu znalazła był całkowicie normalny.
Dziewczyna powoli otworzyła powieki i pierwsze co ujrzała to stara żarówka dająca nikłe światło w pomieszczeniu oraz młody mężczyzna z lekkim zarostem, podkreślającym mocno zarysowaną szczękę. Zauważyła również, że uśmiechnął się przyjaźnie co zupełnie nie pasowało biorąc pod uwagę ich obecną sytuację.
-Kim...-zaczęła lecz miała lekką chrypkę więc cicho odchrząknęła i kontynuowała.- Kim jesteś? Czego ode mnie chcecie? To jakaś pomyłka. Gdzie ja jestem...?
Chłopak uniósł dłoń, przerywając tym samym dziewczynie i uśmiechnął się ukazując dołeczek w podbródku.
-Spokojnie dziewczyno . Nie wszystko naraz. A więc... Zacznijmy od początku. Nazywam się Louis Monclair. Znajdujesz się w moim domu i z tego co wiem nazywasz się Diana Olivia Cuspid... -zrobił pauzę i kontynuował gdy dziewczyna skinęła głową, nie zdolna do wykrztuszenia z siebie krótkiego "tak". -Więc jak sama widzisz to nie jest w żadnym, choćby najmniejszym stopniu pomyłka. -W całej jego wypowiedzi nie sposób było przeoczyć silnego francuskiego akcentu.
-Czego ode mnie chcecie?! Przecież nic wam nie zrobiłam.- szarpnęła więzami lecz zdołała jedynie trochę je poluźnić przywracając swobodne krążenie krwi w nadgarstkach.
To małe zwycięstwo rozpaliło w dziewczynie promyk nadziei.
-Och. To naprawdę nic takiego. Nie masz powodów do obaw.-uśmiechnął się delikatnie, pochylając się nad dziewczyną.
-To dlaczego mnie tu więzisz?!-wykrzyknęła z desperacją w głosie.
Nie wiedziała już co ma myśleć o nowym nieznajomym. Był pełen przeróżnych sprzeczności.
-Nie jesteś więźniem lecz gościem.
-Wszystkich gości przywiązujesz do krzesła?!
-Nie chciałem byś uciekła zanim wyjawię ci pewne fakty. Chętnie cię rozwiążę jeśli mi obiecasz, że nie uciekniesz.
-Więc mówisz, że mnie uwolnisz jeśli dam ci się wygadać?
-Można to ująć również w ten sposób.
-No dobra...- spojrzała na niego podejrzliwie.- Chyba nie pozostaje mi nic innego jak tylko się zgodzić.
Louis wyjął ostry jak brzytwa sztylet ze skórzaną rękojeścią, a następnie jednym płynnym ruchem rozciął więzy krępujące dziewczynę, po czym z powrotem wetknął ostrze za pas.
Ech-pomyślał ze smutkiem.- Teraz już takich nie robią.
-Dzięki... Chyba.- powiedziała dziewczyna rozcierając obolałe nadgarstki. -A więc. Słucham. Tylko prosiła bym abyś się streszczał bo chciałabym jak najszybciej wrócić do domu. Wiesz... Rodzice pewnie już się zamartwiają. -Na to ostatnie omal nie parsknęła śmiechem, lecz w porę się powstrzymała.
-Zostawcie nas samych!- krzyknął do dwóch mężczyzn stojących w kącie pokoju. Dziewczyna mogła dostrzec jedynie zarys ich sylwetki, ponieważ nikłe światło lampki nie obejmowało całego pomieszczenia.
-Tak jest szefie.-odparli, a następnie niemal bezszelestnie opuścili pomieszczenie.
-Obserwowałem cię od pewnego czasu-Zwrócił się do dziewczyny skupiając na niej całą swoją uwagę- od kąd pierwszy raz cię ujrzałem moje serce jakby głośniej zaczęło bić, a krew w żyłach płynęła intensywniej. I wtedy zrozumiałem... Całe życie czekałem na tę właśnie chwilę. Nawet nie wiesz jaką ulgę odczułem... Już sądziłem, że ten moment nigdy nie nadejdzie. A jednak stało się...
-Czekaj, czekaj, czekaj...-przerwała mu Diana- Przypomnij mi. Jaki właściwie to ma związek ze mną?
-Całe życie czekałem właśnie na ciebie.
-Oj już nie przesadzaj... Wyglądasz na niewiele starszego ode mnie. Ile ty masz lat? Dwadzieścia?
-Dokładnie tysiąc czterysta pięćdziesiąt pięć. Urodziny miałem miesiąc temu.-uśmiechnął się ukazując śnieżnobiałe zęby, o nieco bardziej zaostrzonych końcach kłów.
W tym momencie brunetka nie wytrzymała i wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
-A to dobre! Jestem w ukrytej kamerze no nie?. Jakiś nowy program w stylu "Mamy cię"
-Nie mam pojęcia o czym mówisz, lecz cieszę się, że tak to przyjęłaś. Jestem wampirem. Szef klanu we wschodniej Francji.
W tym momencie dziewczyna wstała z krzesła i podchodziła do każdej ściany, dokładnie ją przy tym oglądając i mrużąc oczy gdy w danym miejscu światło było zbyt słabe.
-Co robisz?- spytał chłopak z uniesioną lewą brwią. Cały czas przyglądał się jej poczynaniom.
-Szukam kamer. Nie widać?
-Możesz szukać do woli i tak nic nie znajdziesz.
-Czyżby? Więc po co cały ten cyrk?
-To nie jest żadne przedstawienie lecz szczera prawda.
-Tak? To pokaż kły... wampirku- ostatnie słowo zaakcentowała w sposób ironiczny.
-Ależ proszę bardzo, skarbie. -Już po chwili dziewczyna na własne oczy ujrzała wyłaniające się z dziąseł dwa ostre jak igiełki kły, mniej więcej długości pięciu centymetrów. -I jak? Teraz mi wierzysz?
-Założę się, że to atrapa. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Na pewno stoi za tym nauka i technika.-powiedziała po chwili namysłu.- Pewnie takich samych używają przy produkcji filmu.
-No proszę. Obudziła się.-odezwał się męski głos takim tonem jakby byli starymi przyjaciółmi, a sposób w jaki się tu znalazła był całkowicie normalny.
Dziewczyna powoli otworzyła powieki i pierwsze co ujrzała to stara żarówka dająca nikłe światło w pomieszczeniu oraz młody mężczyzna z lekkim zarostem, podkreślającym mocno zarysowaną szczękę. Zauważyła również, że uśmiechnął się przyjaźnie co zupełnie nie pasowało biorąc pod uwagę ich obecną sytuację.
-Kim...-zaczęła lecz miała lekką chrypkę więc cicho odchrząknęła i kontynuowała.- Kim jesteś? Czego ode mnie chcecie? To jakaś pomyłka. Gdzie ja jestem...?
Chłopak uniósł dłoń, przerywając tym samym dziewczynie i uśmiechnął się ukazując dołeczek w podbródku.
-Spokojnie dziewczyno . Nie wszystko naraz. A więc... Zacznijmy od początku. Nazywam się Louis Monclair. Znajdujesz się w moim domu i z tego co wiem nazywasz się Diana Olivia Cuspid... -zrobił pauzę i kontynuował gdy dziewczyna skinęła głową, nie zdolna do wykrztuszenia z siebie krótkiego "tak". -Więc jak sama widzisz to nie jest w żadnym, choćby najmniejszym stopniu pomyłka. -W całej jego wypowiedzi nie sposób było przeoczyć silnego francuskiego akcentu.
-Czego ode mnie chcecie?! Przecież nic wam nie zrobiłam.- szarpnęła więzami lecz zdołała jedynie trochę je poluźnić przywracając swobodne krążenie krwi w nadgarstkach.
To małe zwycięstwo rozpaliło w dziewczynie promyk nadziei.
-Och. To naprawdę nic takiego. Nie masz powodów do obaw.-uśmiechnął się delikatnie, pochylając się nad dziewczyną.
-To dlaczego mnie tu więzisz?!-wykrzyknęła z desperacją w głosie.
Nie wiedziała już co ma myśleć o nowym nieznajomym. Był pełen przeróżnych sprzeczności.
-Nie jesteś więźniem lecz gościem.
-Wszystkich gości przywiązujesz do krzesła?!
-Nie chciałem byś uciekła zanim wyjawię ci pewne fakty. Chętnie cię rozwiążę jeśli mi obiecasz, że nie uciekniesz.
-Więc mówisz, że mnie uwolnisz jeśli dam ci się wygadać?
-Można to ująć również w ten sposób.
-No dobra...- spojrzała na niego podejrzliwie.- Chyba nie pozostaje mi nic innego jak tylko się zgodzić.
Louis wyjął ostry jak brzytwa sztylet ze skórzaną rękojeścią, a następnie jednym płynnym ruchem rozciął więzy krępujące dziewczynę, po czym z powrotem wetknął ostrze za pas.
Ech-pomyślał ze smutkiem.- Teraz już takich nie robią.
-Dzięki... Chyba.- powiedziała dziewczyna rozcierając obolałe nadgarstki. -A więc. Słucham. Tylko prosiła bym abyś się streszczał bo chciałabym jak najszybciej wrócić do domu. Wiesz... Rodzice pewnie już się zamartwiają. -Na to ostatnie omal nie parsknęła śmiechem, lecz w porę się powstrzymała.
-Zostawcie nas samych!- krzyknął do dwóch mężczyzn stojących w kącie pokoju. Dziewczyna mogła dostrzec jedynie zarys ich sylwetki, ponieważ nikłe światło lampki nie obejmowało całego pomieszczenia.
-Tak jest szefie.-odparli, a następnie niemal bezszelestnie opuścili pomieszczenie.
-Obserwowałem cię od pewnego czasu-Zwrócił się do dziewczyny skupiając na niej całą swoją uwagę- od kąd pierwszy raz cię ujrzałem moje serce jakby głośniej zaczęło bić, a krew w żyłach płynęła intensywniej. I wtedy zrozumiałem... Całe życie czekałem na tę właśnie chwilę. Nawet nie wiesz jaką ulgę odczułem... Już sądziłem, że ten moment nigdy nie nadejdzie. A jednak stało się...
-Czekaj, czekaj, czekaj...-przerwała mu Diana- Przypomnij mi. Jaki właściwie to ma związek ze mną?
-Całe życie czekałem właśnie na ciebie.
-Oj już nie przesadzaj... Wyglądasz na niewiele starszego ode mnie. Ile ty masz lat? Dwadzieścia?
-Dokładnie tysiąc czterysta pięćdziesiąt pięć. Urodziny miałem miesiąc temu.-uśmiechnął się ukazując śnieżnobiałe zęby, o nieco bardziej zaostrzonych końcach kłów.
W tym momencie brunetka nie wytrzymała i wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
-A to dobre! Jestem w ukrytej kamerze no nie?. Jakiś nowy program w stylu "Mamy cię"
-Nie mam pojęcia o czym mówisz, lecz cieszę się, że tak to przyjęłaś. Jestem wampirem. Szef klanu we wschodniej Francji.
W tym momencie dziewczyna wstała z krzesła i podchodziła do każdej ściany, dokładnie ją przy tym oglądając i mrużąc oczy gdy w danym miejscu światło było zbyt słabe.
-Co robisz?- spytał chłopak z uniesioną lewą brwią. Cały czas przyglądał się jej poczynaniom.
-Szukam kamer. Nie widać?
-Możesz szukać do woli i tak nic nie znajdziesz.
-Czyżby? Więc po co cały ten cyrk?
-To nie jest żadne przedstawienie lecz szczera prawda.
-Tak? To pokaż kły... wampirku- ostatnie słowo zaakcentowała w sposób ironiczny.
-Ależ proszę bardzo, skarbie. -Już po chwili dziewczyna na własne oczy ujrzała wyłaniające się z dziąseł dwa ostre jak igiełki kły, mniej więcej długości pięciu centymetrów. -I jak? Teraz mi wierzysz?
-Założę się, że to atrapa. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Na pewno stoi za tym nauka i technika.-powiedziała po chwili namysłu.- Pewnie takich samych używają przy produkcji filmu.
-Dziewczyno to nie są atrapy. Pojmij to wreszcie.
-Oczywiście-Przewróciła oczami.
-Mówię prawdę. Jestem wampirem. Nie chciałem ci tego od razu pokazywać, lecz najwidoczniej nie pozostawiasz mi innego wyboru.
Podwinął rękaw marynarki aż do łokcia, a następnie wgryzł się w swój nadgarstek. Dziewczyna pisnęła z zaskoczenia i przyłożyła dłoń do ust.
-Zatem jakie wytłumaczenie znalazłaś na to zjawisko? -spytał unosząc brew. Rana w ciągu kilku sekund się zasklepiła pozostawiając po sobie jedynie dwie strużki zaschniętej krwi.
-Jak ty to...?!
-Już ci mówiłem.-uśmiechnął się.- Jestem wampirem.
-Ale to nie możliwe...
-Uwierz mi. Cuda się zdarzają.
Dziewczynie momentalnie stanęły mroczki przed oczami. Przylgnęła plecami do muru szukając w nim oparcia i przyjemnego chłodu.
-Dziewczyno nie mdlej.
-Uwierz mi, nie zamierzam.-powiedziała ostrzej niż zamierzała.
-Zrozum... Jesteś moją Kaliope, moją Beatrycze, moją...
-Nie jestem niczyją własnością
-Jesteś pewna?- zapytał niski głos dochodzący z kąta pokoju. Dziewczyna musiała wytężyć wzrok by zobaczyć smukłego mężczyznę z ognistą czupryną na głowie.
-Bruno. Kazałem ci wyjść!- jego wzrok ciskał błyskawice. Od tego spojrzenia Diana odrobinę skuliła się w sobie.
-Powinieneś jej powiedzieć zanim wpadnie na durny pomysł żeby uciec.
-Wyjdź!- krzyknął lodowatym tonem aż brunetce zadzwoniło w uszach.
Bez słowa Bruno opuścił pomieszczenie nonszalanckim krokiem.
-No to ten...-powiedziała dziewczyna podchodząc do metalowych, opancerzonych drzwi.-Miło się gadało ale jak umowa to umowa no nie? Ja cię wysłuchałam, a ty mnie wypuszczasz. Ja wracam do domu i oboje jesteśmy szczęśliwi.
-Czy ty nic nie rozumiesz?- znalazł się obok niej w ułamku sekundy-Jesteśmy do siebie stworzeni.-Ujął jej twarz w dłonie lecz widząc strach w jej oczach odsunął się o krok.
-Jak ty... Tak szybko...
-Jedna z wampirzych cech. -Na jego skórze pojawił się delikatny dreszczyk.- Jeśli chcesz to mogę ci później o sobie trochę opowiedzieć. Zbliża się świt.
-A co to ma do rzeczy?
-Za kilka minut moje ciało stanie się zimne. Serce przestanie bić i nie będę nic czuć. Stanę się istnym trupem do czasu aż zajdzie słońce. Wtedy wszystko wróci do normy. Powiedzmy...
-Trochę to dziwne.- choć słowo "trochę" było wielkim niedopowiedzeniem.
-Kwestia przyzwyczajenia.-wzruszył ramionami. - Możesz tu zostać albo teleportuję cię do pokoju gościnnego.
-Co zrobisz?- wytrzeszczyła oczy.
-Później ci wyjaśnię.-Zatoczył się. -Wybieraj mon amour*. Gdyż inaczej padnę trupem u twych stóp.
Mimo woli dziewczyna wyobraziła sobie bruneta leżącego przed nią na podłodze jakby była boginią seksu.
-O tak...- wyszeptała.
-Słucham?- jego głos wyrwał ją z zamyślenia.
-Jest opcja "mój dom"?- prędko się poprawiła.
-Ależ oczywiście.- uśmiechnął się wyciągając dłoń.
Diana, choć nieufnie podała mu swą dłoń, a długie smukłe palce szybko ją ścisnęły i pociągnęły, aż wpadła w jego ramiona. Obejmował ją silnie, stanowczo, a jednocześnie delikatnie i troskliwie. Dziewczyna pomyślała, że jeszcze nikt nigdy nie obejmował ją z taką czułością.
Po chwili wszystko wokół pociemniało, a jej nogi oderwały się od podłoża.
Gdy po niecałej minucie zmaterializowali się na piątym piętrze tego samego budynku słońce zaczęło już powoli wschodzić.
-Ej! To nie jest mój dom! -wyrwała się z jego objęć.
-Od dzisiaj już tak.- oparł się o framugę walcząc z opadającymi powiekami. -Gdybyś czegoś potrzebowała dzienny strażnik jest na dole.- podszedł do brunetki na chwiejnych nogach.-Lecz obiecaj mi, że nie uciekniesz. - spojrzał twardo w jej wielkie, szmaragdowe oczy.
-Ależ oczywiście.- uśmiechnęła się słodko wiedząc, że i tak nie dotrzyma słowa.
Następnie francuz ostatkiem sił teleportował się do swojej sypialni i padł w ubraniach na łóżko od razu zapadając w śmiertelny sen.
-Oczywiście-Przewróciła oczami.
-Mówię prawdę. Jestem wampirem. Nie chciałem ci tego od razu pokazywać, lecz najwidoczniej nie pozostawiasz mi innego wyboru.
Podwinął rękaw marynarki aż do łokcia, a następnie wgryzł się w swój nadgarstek. Dziewczyna pisnęła z zaskoczenia i przyłożyła dłoń do ust.
-Zatem jakie wytłumaczenie znalazłaś na to zjawisko? -spytał unosząc brew. Rana w ciągu kilku sekund się zasklepiła pozostawiając po sobie jedynie dwie strużki zaschniętej krwi.
-Jak ty to...?!
-Już ci mówiłem.-uśmiechnął się.- Jestem wampirem.
-Ale to nie możliwe...
-Uwierz mi. Cuda się zdarzają.
Dziewczynie momentalnie stanęły mroczki przed oczami. Przylgnęła plecami do muru szukając w nim oparcia i przyjemnego chłodu.
-Dziewczyno nie mdlej.
-Uwierz mi, nie zamierzam.-powiedziała ostrzej niż zamierzała.
-Zrozum... Jesteś moją Kaliope, moją Beatrycze, moją...
-Nie jestem niczyją własnością
-Jesteś pewna?- zapytał niski głos dochodzący z kąta pokoju. Dziewczyna musiała wytężyć wzrok by zobaczyć smukłego mężczyznę z ognistą czupryną na głowie.
-Bruno. Kazałem ci wyjść!- jego wzrok ciskał błyskawice. Od tego spojrzenia Diana odrobinę skuliła się w sobie.
-Powinieneś jej powiedzieć zanim wpadnie na durny pomysł żeby uciec.
-Wyjdź!- krzyknął lodowatym tonem aż brunetce zadzwoniło w uszach.
Bez słowa Bruno opuścił pomieszczenie nonszalanckim krokiem.
-No to ten...-powiedziała dziewczyna podchodząc do metalowych, opancerzonych drzwi.-Miło się gadało ale jak umowa to umowa no nie? Ja cię wysłuchałam, a ty mnie wypuszczasz. Ja wracam do domu i oboje jesteśmy szczęśliwi.
-Czy ty nic nie rozumiesz?- znalazł się obok niej w ułamku sekundy-Jesteśmy do siebie stworzeni.-Ujął jej twarz w dłonie lecz widząc strach w jej oczach odsunął się o krok.
-Jak ty... Tak szybko...
-Jedna z wampirzych cech. -Na jego skórze pojawił się delikatny dreszczyk.- Jeśli chcesz to mogę ci później o sobie trochę opowiedzieć. Zbliża się świt.
-A co to ma do rzeczy?
-Za kilka minut moje ciało stanie się zimne. Serce przestanie bić i nie będę nic czuć. Stanę się istnym trupem do czasu aż zajdzie słońce. Wtedy wszystko wróci do normy. Powiedzmy...
-Trochę to dziwne.- choć słowo "trochę" było wielkim niedopowiedzeniem.
-Kwestia przyzwyczajenia.-wzruszył ramionami. - Możesz tu zostać albo teleportuję cię do pokoju gościnnego.
-Co zrobisz?- wytrzeszczyła oczy.
-Później ci wyjaśnię.-Zatoczył się. -Wybieraj mon amour*. Gdyż inaczej padnę trupem u twych stóp.
Mimo woli dziewczyna wyobraziła sobie bruneta leżącego przed nią na podłodze jakby była boginią seksu.
-O tak...- wyszeptała.
-Słucham?- jego głos wyrwał ją z zamyślenia.
-Jest opcja "mój dom"?- prędko się poprawiła.
-Ależ oczywiście.- uśmiechnął się wyciągając dłoń.
Diana, choć nieufnie podała mu swą dłoń, a długie smukłe palce szybko ją ścisnęły i pociągnęły, aż wpadła w jego ramiona. Obejmował ją silnie, stanowczo, a jednocześnie delikatnie i troskliwie. Dziewczyna pomyślała, że jeszcze nikt nigdy nie obejmował ją z taką czułością.
Po chwili wszystko wokół pociemniało, a jej nogi oderwały się od podłoża.
Gdy po niecałej minucie zmaterializowali się na piątym piętrze tego samego budynku słońce zaczęło już powoli wschodzić.
-Ej! To nie jest mój dom! -wyrwała się z jego objęć.
-Od dzisiaj już tak.- oparł się o framugę walcząc z opadającymi powiekami. -Gdybyś czegoś potrzebowała dzienny strażnik jest na dole.- podszedł do brunetki na chwiejnych nogach.-Lecz obiecaj mi, że nie uciekniesz. - spojrzał twardo w jej wielkie, szmaragdowe oczy.
-Ależ oczywiście.- uśmiechnęła się słodko wiedząc, że i tak nie dotrzyma słowa.
Następnie francuz ostatkiem sił teleportował się do swojej sypialni i padł w ubraniach na łóżko od razu zapadając w śmiertelny sen.
Nareszcie sama.-pomyślała. Pośpiesznie obszukała swoje kieszenie lecz ktoś zabrał jej telefon. W kieszeni znalazła tylko kilka monet, które pozostały jej z lunchu. Na niewiele w tej chwili się zdadzą.-Pomyślała strapiona.
Podeszła do okna i odsłoniła ciężkie brzoskwiniowe zasłony. Wyjrzała przez okno. Do ziemi było jakieś trzydzieści metrów, tak więc ucieczka przez okno nie wchodziła w rachubę.
Rozejrzała się po pokoju.
Duże łóżko, zdecydowanie wygodne (Była wykończona ale najpierw ucieczka, a potem przyjemności.), gustowna toaletka z masą różnych damskich kosmetyków stała naprzeciwko okna obok drzwi z mosiężną klamką.
Ku jej zdumieniu, drzwi bez problemu ustąpiły. Wystawiła głowę na korytarz. Spojrzała kilkakrotnie w lewo i w prawo lecz w domu panowała wręcz idealna, niczym nie zmącona cisza.
Przemierzała kolejne korytarze, schodząc co jakiś czas po schodach kuchennych. Umyślnie je wybierała nie chcąc się natknąć na kogoś z ochrony. Przez cały czas starała się zachowywać jak mysz pod miotłą i gdy już chwytała za drzwi prowadzące do tylnego wyjścia...
Usłyszała chrząknięcie za swoimi plecami.
Wzięła głęboki oddech i odwróciła się na pięcie.
Przed nią stał wysoki, barczysty facet około trzydziestki. Ubrany był w spodnie khaki i czarną bluzkę z krótkim rękawem, na nogach miał ciężkie wojskowe buty. Jednak największy lęk wzbudził w Dianie jego pasek, a raczej zawartość. Dwie kabury na broń palną miał po obu stronach bioder, a oprócz tego miał cztery sztylety z przodu i jeden sporej wielkości sztylet ukryty w bucie. Ten wojownik uzbrojony był po zęby.
-Panna Cuspid jak mniemam? -nie mógł się powstrzymać od lekkiego, drwiącego uśmiechu na widok jej miny.
-A pan zapewne jest dziennym strażnikiem?
-We własnej osobie. Mów mi Paul.Co pani tu robi o tak wczesnej porze?
-Szukam łazienki.- wypaliła pierwszą wymówkę jaka przyszła jej na myśl.
-Czyżby?-uniósł drwiąco jedną brew.-Dlatego próbowałaś wyjść na dwór? Mamy XXI wiek jakbyś nie zauważyła. A poza tym na każdym piętrze jest łazienka. Aż dziwne, że tego nie zauważyłaś.
-Każdemu się zdarza.-spuściła wzrok na swoje buty licząc, że wygląda na wystarczająco skruszoną.
-Dziewczyno skończ te podchody i wracaj do pokoju zanim się zdenerwuje. Nie lubię jak ktoś ze mnie robi idiotę, zwłaszcza kobieta.
-Nie chciałam.-powiedziała odchodząc-Naprawdę.
Wróciła na górę i weszła do pokoju, który obecnie zajmowała.
Była zmęczona. Postanowiła odpocząć bo zmęczony umysł nie jest najlepszym przewodnikiem. Podeszła do toaletki i ze zdumieniem ujrzała te same kosmetyki, które znajdują się w jej domu oraz kilka nowych.
-A niech mnie... Ten facet chyba naprawdę mnie trochę zna.
Podeszła do szafy i otworzyła ją szeroko. W środku znajdowały się nowe ubrania, część z nich miała na sobie metki drogich projektantów, a kilka było w pokrowcu. Śmiało chwyciła za jeden z nich i otworzyła ciekawa co znajdzie w środku.
Jak się okazało była to sukienka koktajlowa w kolorze jej oczu. Szybko zamknęła pokrowiec i przeszukała szafę w poszukiwaniu czegoś co nadawałoby się do spania. Odrzuciła krótkie koszule nocne z koronki i satyny, które ledwo zakrywały kobiece wdzięki i podeszła do komody wyjmując, krótkie spodenki do biegania i białą bawełnianą bluzkę. Wyszła na korytarz po drodze zabierając z toaletki waniliowy żel pod prysznic. Na korytarzu nie uśmiechało jej się za bardzo pukanie do wszystkich drzwi, aż znajdzie te właściwe lecz najwyraźniej nie miała innego wyjścia.
Zapukała do drzwi naprzeciwko jej pokoju. Puk, puk, puk. Cisza... Nacisnęła klamkę i drzwi się lekko uchyliły ukazując jej śpiącego porywacza. Rzeczywiście wyglądał na martwego, jednak Diana nie planowała tego sprawdzać. Najciszej jak umiała zamknęła drzwi. Następne pomieszczenia były zamknięte, poza jednym, które okazało się ogromną łazienką. W środku znajdował się prysznic i to w tej chwili było dla niej najważniejsze.
Po szybkim prysznicu wróciła do swojego tymczasowego pokoju i wreszcie odpłynęła w objęcia Morfeusza.
Kilka godzin później.
Podeszła do okna i odsłoniła ciężkie brzoskwiniowe zasłony. Wyjrzała przez okno. Do ziemi było jakieś trzydzieści metrów, tak więc ucieczka przez okno nie wchodziła w rachubę.
Rozejrzała się po pokoju.
Duże łóżko, zdecydowanie wygodne (Była wykończona ale najpierw ucieczka, a potem przyjemności.), gustowna toaletka z masą różnych damskich kosmetyków stała naprzeciwko okna obok drzwi z mosiężną klamką.
Ku jej zdumieniu, drzwi bez problemu ustąpiły. Wystawiła głowę na korytarz. Spojrzała kilkakrotnie w lewo i w prawo lecz w domu panowała wręcz idealna, niczym nie zmącona cisza.
Przemierzała kolejne korytarze, schodząc co jakiś czas po schodach kuchennych. Umyślnie je wybierała nie chcąc się natknąć na kogoś z ochrony. Przez cały czas starała się zachowywać jak mysz pod miotłą i gdy już chwytała za drzwi prowadzące do tylnego wyjścia...
Usłyszała chrząknięcie za swoimi plecami.
Wzięła głęboki oddech i odwróciła się na pięcie.
Przed nią stał wysoki, barczysty facet około trzydziestki. Ubrany był w spodnie khaki i czarną bluzkę z krótkim rękawem, na nogach miał ciężkie wojskowe buty. Jednak największy lęk wzbudził w Dianie jego pasek, a raczej zawartość. Dwie kabury na broń palną miał po obu stronach bioder, a oprócz tego miał cztery sztylety z przodu i jeden sporej wielkości sztylet ukryty w bucie. Ten wojownik uzbrojony był po zęby.
-Panna Cuspid jak mniemam? -nie mógł się powstrzymać od lekkiego, drwiącego uśmiechu na widok jej miny.
-A pan zapewne jest dziennym strażnikiem?
-We własnej osobie. Mów mi Paul.Co pani tu robi o tak wczesnej porze?
-Szukam łazienki.- wypaliła pierwszą wymówkę jaka przyszła jej na myśl.
-Czyżby?-uniósł drwiąco jedną brew.-Dlatego próbowałaś wyjść na dwór? Mamy XXI wiek jakbyś nie zauważyła. A poza tym na każdym piętrze jest łazienka. Aż dziwne, że tego nie zauważyłaś.
-Każdemu się zdarza.-spuściła wzrok na swoje buty licząc, że wygląda na wystarczająco skruszoną.
-Dziewczyno skończ te podchody i wracaj do pokoju zanim się zdenerwuje. Nie lubię jak ktoś ze mnie robi idiotę, zwłaszcza kobieta.
-Nie chciałam.-powiedziała odchodząc-Naprawdę.
Wróciła na górę i weszła do pokoju, który obecnie zajmowała.
Była zmęczona. Postanowiła odpocząć bo zmęczony umysł nie jest najlepszym przewodnikiem. Podeszła do toaletki i ze zdumieniem ujrzała te same kosmetyki, które znajdują się w jej domu oraz kilka nowych.
-A niech mnie... Ten facet chyba naprawdę mnie trochę zna.
Podeszła do szafy i otworzyła ją szeroko. W środku znajdowały się nowe ubrania, część z nich miała na sobie metki drogich projektantów, a kilka było w pokrowcu. Śmiało chwyciła za jeden z nich i otworzyła ciekawa co znajdzie w środku.
Jak się okazało była to sukienka koktajlowa w kolorze jej oczu. Szybko zamknęła pokrowiec i przeszukała szafę w poszukiwaniu czegoś co nadawałoby się do spania. Odrzuciła krótkie koszule nocne z koronki i satyny, które ledwo zakrywały kobiece wdzięki i podeszła do komody wyjmując, krótkie spodenki do biegania i białą bawełnianą bluzkę. Wyszła na korytarz po drodze zabierając z toaletki waniliowy żel pod prysznic. Na korytarzu nie uśmiechało jej się za bardzo pukanie do wszystkich drzwi, aż znajdzie te właściwe lecz najwyraźniej nie miała innego wyjścia.
Zapukała do drzwi naprzeciwko jej pokoju. Puk, puk, puk. Cisza... Nacisnęła klamkę i drzwi się lekko uchyliły ukazując jej śpiącego porywacza. Rzeczywiście wyglądał na martwego, jednak Diana nie planowała tego sprawdzać. Najciszej jak umiała zamknęła drzwi. Następne pomieszczenia były zamknięte, poza jednym, które okazało się ogromną łazienką. W środku znajdował się prysznic i to w tej chwili było dla niej najważniejsze.
Po szybkim prysznicu wróciła do swojego tymczasowego pokoju i wreszcie odpłynęła w objęcia Morfeusza.
Kilka godzin później.
Obudziła się późnym popołudniem.
Nie sądziła, że prześpi niemal cały dzień. Musiała działać szybko.
Założyła swoje buty, spodnie i ciepły sweter, a następnie wyszła z pokoju schodząc po schodach. Po drodze poprawiała włosy by wyglądały w miarę przyzwoicie.
Na dole spotkała tego samego strażnika co wcześniej.
-Witam ponownie. Czego tym razem szukasz?
-Ym... Jestem głodna.
Zaprowadził ją do kuchni i otworzył. W środku znaczną większość stanowiły butelki z czerwonym płynem, a obok nich stały butelki z wodą.
-Co to?- spytała dziewczyna na jedną z czerwonych butelek.
-Jedzenie nocnych strażników.-wydawał się zakłopotany.-Bierz wodę, zamówiłem pizze, zaraz powinna przyjść.
Dziewczyna wyjęła pół litrową, przezroczystą buteleczkę po czym zmusiła się by usiąść na jednym z wysokich krzeseł barowych obitych skórą. Odkręciła butelkę i wypiła kilka łyków, po czym zakręciła butelkę i obracała ją w dłoniach.
-Jak długo tu pracujesz? -spytała chcąc przerwać niezręczną ciszę.
-Odkąd skończyłem piętnaście lat.
-Tak wcześnie?!- dziewczyna wytrzeszczyła oczy na co rudowłosy wzruszył ramionami.
-To normalne u strażników.
Ding dong.-Dzwonek do drzwi.
-To pewnie dostawca pizzy.-powiedział- Idę otworzyć, a ty nawet nie próbuj się stąd ruszać. -popatrzył na nią groźnie, a ona starała się wyglądać na słabą i cichą. Lecz gdy tylko wyszedł z kuchni otworzyła okno i przełożyła nogę przez parapet. Na szczęście nie było wysoko gdyż kuchnia znajdowała się na parterze. Na podjeździe obok domu znajdował się bordowy samochód z żółtym napisem "Pizza" poniżej znajdował się numer telefonu.
Dziewczyna korzystając z tego, że Paul rozmawia z dostawcą postanowiła wślizgnąć się niezauważona na tylne siedzenie i przykryła obszerną czerwoną kurtką. Przez cały czas bała się, że ktoś ją znajdzie i zabije lecz z czasem jak samochód ruszył coraz bardziej oddalając się od porywaczy jej strach słabł.
Po jakiejś godzinie samochód zatrzymał się i tylne drzwi się otworzyły ukazując dostawce pizzy. Początkowe zaskoczenie szybko przerodziło się we wściekłość. Mówił szybko po francusku z czego dziewczyna zrozumiała nie wiele, wyłapując jedynie takie słowa jak "policja", "kara" i "więzienie" postanowiła szybko się ulotnić. Zwinnym ruchem go wyminęła i pędem wbiegła do nie wielkiej uliczki. Za rogiem przystanęła i odetchnęła z ulgą gdyż chłopak dał sobie z nią spokój.
Z niepokojem spojrzała na niebo.
A może tamten też sobie da ze mną spokój...-pomyślała.
Rozejrzała się. Znajdowała się w dzielnicy klasy średniej. Dookoła było mnóstwo domków jednorodzinnych z niewielkimi ogródkami. Przed kilkoma domami stał samochód.
Dziewczyna nie wiedziała co ma zrobić. Była sama, głodna i zziębnięta. A na dodatek nie miała telefonu i pieniędzy (nie licząc kilku drobnych) . Postanowiła poszukać budki telefonicznej i posterunku policji. W tej chwili zadowoliłaby się każdą pomocą.
Po kilku godzinach tułaczki zrobiło się zupełnie ciemno i było jeszcze zimniej. Przeklinała siebie pod nosem, że nie przykładała się w szkole bardziej do nauki francuskiego. I gdy myślała, że gorzej być nie może usłyszała za plecami pijański głos.
-Ej laluniu! Zaczekaj!- Trzech zwalistych śmierdzących pijaków w średnim wieku podeszło do niej. To, że byli amerykanami było niewielką pociechą.- Ej stary!-zwrócił się do kolegi- Ładniutka co nie?
-Taka na jeden raz.-odpowiedział.
Dziewczyna usłyszała salwy śmiechu, odwróciła się by odejść lecz nagle tłusta, lepka ręka chwyciła ją boleśnie za nadgarstek.
-A ty dokąd kiciu?
Chciała się wyrwać lecz została wciągnięta do ciemnego zaułka i zatkał jej usta ręką. Obok nich stał kontener na śmieci co dodatkowo wzmagało falę mdłości. Mężczyzna przybliżył swoją twarz do niej wdychając zapach dziewczyny.
-Mmm...
-Hej John! Nie bądź taki! Podziel się!
-Właśnie!- Dodał drugi popijając tanie wino.
Zabrał dłoń z jej ust i dziewczyna wreszcie zdołała zaczerpnąć powietrza.
-Spokojnie, panowie. -odparł jej oprawca.- Na wszystkich przyjdzie pora.
-Macie mnie w tej chwili puścić! -krzyknęła dziewczyna.
-Bo co mi zrobisz?-przesunął ręce na jej talie. Nagle coś zalśniło w powietrzu między brunetką, a osiłkiem. Po chwili na podłodze zamajaczyły czerwone plamy krwi, a oprawca krzyczał z bólu. Za jednym ciosem stracił obie dłonie, którymi wcześniej ją dotykał.
To był on... Dokładnie taki sam jak go zapamiętała. Stał twardo odziany w czerń z obnażoną długą, smukłą ostrą szpadą. W drugiej ręce ściskał sztylet długości dwudziestu paru centymetrów. Długie włosy miał związane rzemieniem. Jedynie tęczówki zmieniły barwę na szkarłatną. W tej chwili był ucieleśnieniem anioła zemsty.
Przez chwilę patrzył jej w oczy po czym szybkim ruchem ukrócił męczarnie jednego z jej oprawców ścinając mu głowę.
Dziewczyna przełknęła ślinę i rozejrzała się po otoczeniu lecz jedyne co dostrzegła to stara, zardzewiała rura, długości metra. Chwyciła ją obiema rękami i przygotowała się patrząc jak francuz wyjmuje szpadę z klatki piersiowej mężczyzny.
Nie przejęła się ich śmiercią. Chcieli ją zgwałcić. Najchętniej sama zatopiłaby sztylet w sercu jednego z nich.
Brunet wyprostował się, poprawił kosmyk włosów opadający wciąż na czoło i powolnym krokiem do niej podszedł.
Dziewczyna odruchowo zaczęła się cofać ściskając metalowy przedmiot coraz silniej. Na ucieczkę było już niestety za późno.
-Nie zbliżaj się do mnie!
-Powinnaś mi podziękować!- powiedział cierpko, jednak stanął w miejscu i schował broń do pochwy.-Gdyby nie ja... Jeszcze kilka minut i... -przerwał i nabrał powietrza.-Nie byłoby nas tutaj gdybyś dotrzymała słowa.
-Nie byłoby nas tutaj gdybyś nie kazał mnie porwać.-powiedziała dobitnie.
-Mon amour radziłbym ci odłożyć to coś zanim zrobisz sobie krzywdę. Nie chciałem tego robić ale najwidoczniej nie pozostawiasz mi wyboru. Powiem ci prawdę lecz najpierw proponuję przenieść się w inne miejsce nim ktoś odkryje nas w tym zaułku, a wraz z nami trzy trupy.
-Nigdzie z tobą nie idę! Nie dam się nabrać!- Zamachnęła się ciężkim przedmiotem podbiegając do bruneta chcąc go powalić lecz w połowie drogi do swej twarzy wampir złapał rurkę i wyrwał ją z ręki dziewczyny rzucając z dala od jej rąk. Następnie objął ją mocno i przyciągnął do swego torsu.
-Skoro udało nam się pozbyć tego zbędnego przedmiotu możemy normalnie porozmawiać.
Dziewczyna położyła mu dłonie na torsie i próbowała się uwolnić lecz przy nim było jej tak ciepło, a on dodatkowo był zbyt silny by zdołała się wyswobodzić. Po kilku minutach oparła na na nim, kładąc czoło na jego torsie. W głębi serca Diana lubiła się przytulać lecz rzadko jej się to zdarzało. Objął ją mocniej i przed oczami zamajaczyły jej czarne plamy.
Po chwili stała w jego domu.
-Okłamałaś mnie.-Spojrzał na nią z urazą.-Powiedziałaś, że nie uciekniesz!
-Porwałeś mnie! Jak sądzisz? Jak postąpiłaby normalna osoba na moim miejscu?!
-To nie tak... Pewnie masz rację.- Usiadł na łóżku i potarł dłonią twarz.
W tym momencie dał znać o sobie jej brzuch.
-Przepraszam.-powiedziała zawstydzona.
-Słusznie, powinnaś przeprosić za swoją ucieczkę.
-Akurat tego nie żałuję.- spiorunowała go wzrokiem.
-Co dzisiaj jadłaś?-spytał oskarżycielsko.
-Piłam wodę.
-Chodź! Wrócimy do rozmowy jak zjesz bo zaraz zemdlejesz. -Zaprowadził ją do kuchni.-Kazałem zrobić zakupy.
-Z czym są te czerwone butelki w lodówce? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to jest... -spojrzała na niego podejrzliwie.
-To syntetyczna krew. Produkuje się ją masowo w laboratoriach.
-I nikogo nie dziwią takie fabryki?
-Ależ skąd. Co roku ta krew ratuje tysiące ludzi ponieważ można syntetyzować każdą grupę krwi. Tym oto sposobem zyskują wampiry i ludzie.- zaczerpnął głęboki oddech.-A ty mon amour masz wspaniałą grupę 0 Rh+.
-Dzięki... Chyba...
W odpowiedzi uśmiechnął się lekko i podał jej naszykowany talerz z jedzeniem.
-Gdy zjesz zabiorę cię do twojego byłego domu. Nie chcę byś znów planowała jakieś eskapady po Francji w środku dnia na domiar tego sama. W takim razie twój ojciec potwierdzi to co zaraz usłyszysz.
-Serio?! Odstawisz mnie do domu? -zamarła z kanapką w połowie drogi do ust.
-Ten jeden jedyny raz abyś usłyszała prawdę i mogła się pożegnać.
Zrobiło mu się trochę żal dziewczyny gdy zobaczył jak uśmiech na jej twarzy stopniowo przechodzi w smutek.
-Rozumiem.-odstawiła kanapkę.-Skończyłam, możemy już iść.
-Prawie nic nie zjadłaś.
-Nie jestem głodna. Straciłam apetyt. A tak z ciekawości. Jak znalazłeś mnie tak szybko?
-To akurat nie było zbyt trudne moja droga.-uśmiechnął się szelmowsko.
-Nie jestem twoja.- Wtrąciła.
-Już niebawem.-mrugnął do niej. -Wracając do tematu. Jakiż ze mnie byłby tropiciel gdybym nie potrafił odnaleźć człowieka, w dodatku na moim terenie. Gotowa?- spytał.
-Jasne. -wstała i podeszła do niego.- Możesz zaczynać to Abra Kadabra ze znikaniem.
Przyciągnął ją do siebie mocno i pewnie.
-Jesteś moja i nic tego nie zmieni.-wyszeptał jej do ucha nim ogarnęła ich ciemność.
Nie sądziła, że prześpi niemal cały dzień. Musiała działać szybko.
Założyła swoje buty, spodnie i ciepły sweter, a następnie wyszła z pokoju schodząc po schodach. Po drodze poprawiała włosy by wyglądały w miarę przyzwoicie.
Na dole spotkała tego samego strażnika co wcześniej.
-Witam ponownie. Czego tym razem szukasz?
-Ym... Jestem głodna.
Zaprowadził ją do kuchni i otworzył. W środku znaczną większość stanowiły butelki z czerwonym płynem, a obok nich stały butelki z wodą.
-Co to?- spytała dziewczyna na jedną z czerwonych butelek.
-Jedzenie nocnych strażników.-wydawał się zakłopotany.-Bierz wodę, zamówiłem pizze, zaraz powinna przyjść.
Dziewczyna wyjęła pół litrową, przezroczystą buteleczkę po czym zmusiła się by usiąść na jednym z wysokich krzeseł barowych obitych skórą. Odkręciła butelkę i wypiła kilka łyków, po czym zakręciła butelkę i obracała ją w dłoniach.
-Jak długo tu pracujesz? -spytała chcąc przerwać niezręczną ciszę.
-Odkąd skończyłem piętnaście lat.
-Tak wcześnie?!- dziewczyna wytrzeszczyła oczy na co rudowłosy wzruszył ramionami.
-To normalne u strażników.
Ding dong.-Dzwonek do drzwi.
-To pewnie dostawca pizzy.-powiedział- Idę otworzyć, a ty nawet nie próbuj się stąd ruszać. -popatrzył na nią groźnie, a ona starała się wyglądać na słabą i cichą. Lecz gdy tylko wyszedł z kuchni otworzyła okno i przełożyła nogę przez parapet. Na szczęście nie było wysoko gdyż kuchnia znajdowała się na parterze. Na podjeździe obok domu znajdował się bordowy samochód z żółtym napisem "Pizza" poniżej znajdował się numer telefonu.
Dziewczyna korzystając z tego, że Paul rozmawia z dostawcą postanowiła wślizgnąć się niezauważona na tylne siedzenie i przykryła obszerną czerwoną kurtką. Przez cały czas bała się, że ktoś ją znajdzie i zabije lecz z czasem jak samochód ruszył coraz bardziej oddalając się od porywaczy jej strach słabł.
Po jakiejś godzinie samochód zatrzymał się i tylne drzwi się otworzyły ukazując dostawce pizzy. Początkowe zaskoczenie szybko przerodziło się we wściekłość. Mówił szybko po francusku z czego dziewczyna zrozumiała nie wiele, wyłapując jedynie takie słowa jak "policja", "kara" i "więzienie" postanowiła szybko się ulotnić. Zwinnym ruchem go wyminęła i pędem wbiegła do nie wielkiej uliczki. Za rogiem przystanęła i odetchnęła z ulgą gdyż chłopak dał sobie z nią spokój.
Z niepokojem spojrzała na niebo.
A może tamten też sobie da ze mną spokój...-pomyślała.
Rozejrzała się. Znajdowała się w dzielnicy klasy średniej. Dookoła było mnóstwo domków jednorodzinnych z niewielkimi ogródkami. Przed kilkoma domami stał samochód.
Dziewczyna nie wiedziała co ma zrobić. Była sama, głodna i zziębnięta. A na dodatek nie miała telefonu i pieniędzy (nie licząc kilku drobnych) . Postanowiła poszukać budki telefonicznej i posterunku policji. W tej chwili zadowoliłaby się każdą pomocą.
Po kilku godzinach tułaczki zrobiło się zupełnie ciemno i było jeszcze zimniej. Przeklinała siebie pod nosem, że nie przykładała się w szkole bardziej do nauki francuskiego. I gdy myślała, że gorzej być nie może usłyszała za plecami pijański głos.
-Ej laluniu! Zaczekaj!- Trzech zwalistych śmierdzących pijaków w średnim wieku podeszło do niej. To, że byli amerykanami było niewielką pociechą.- Ej stary!-zwrócił się do kolegi- Ładniutka co nie?
-Taka na jeden raz.-odpowiedział.
Dziewczyna usłyszała salwy śmiechu, odwróciła się by odejść lecz nagle tłusta, lepka ręka chwyciła ją boleśnie za nadgarstek.
-A ty dokąd kiciu?
Chciała się wyrwać lecz została wciągnięta do ciemnego zaułka i zatkał jej usta ręką. Obok nich stał kontener na śmieci co dodatkowo wzmagało falę mdłości. Mężczyzna przybliżył swoją twarz do niej wdychając zapach dziewczyny.
-Mmm...
-Hej John! Nie bądź taki! Podziel się!
-Właśnie!- Dodał drugi popijając tanie wino.
Zabrał dłoń z jej ust i dziewczyna wreszcie zdołała zaczerpnąć powietrza.
-Spokojnie, panowie. -odparł jej oprawca.- Na wszystkich przyjdzie pora.
-Macie mnie w tej chwili puścić! -krzyknęła dziewczyna.
-Bo co mi zrobisz?-przesunął ręce na jej talie. Nagle coś zalśniło w powietrzu między brunetką, a osiłkiem. Po chwili na podłodze zamajaczyły czerwone plamy krwi, a oprawca krzyczał z bólu. Za jednym ciosem stracił obie dłonie, którymi wcześniej ją dotykał.
To był on... Dokładnie taki sam jak go zapamiętała. Stał twardo odziany w czerń z obnażoną długą, smukłą ostrą szpadą. W drugiej ręce ściskał sztylet długości dwudziestu paru centymetrów. Długie włosy miał związane rzemieniem. Jedynie tęczówki zmieniły barwę na szkarłatną. W tej chwili był ucieleśnieniem anioła zemsty.
Przez chwilę patrzył jej w oczy po czym szybkim ruchem ukrócił męczarnie jednego z jej oprawców ścinając mu głowę.
Dziewczyna przełknęła ślinę i rozejrzała się po otoczeniu lecz jedyne co dostrzegła to stara, zardzewiała rura, długości metra. Chwyciła ją obiema rękami i przygotowała się patrząc jak francuz wyjmuje szpadę z klatki piersiowej mężczyzny.
Nie przejęła się ich śmiercią. Chcieli ją zgwałcić. Najchętniej sama zatopiłaby sztylet w sercu jednego z nich.
Brunet wyprostował się, poprawił kosmyk włosów opadający wciąż na czoło i powolnym krokiem do niej podszedł.
Dziewczyna odruchowo zaczęła się cofać ściskając metalowy przedmiot coraz silniej. Na ucieczkę było już niestety za późno.
-Nie zbliżaj się do mnie!
-Powinnaś mi podziękować!- powiedział cierpko, jednak stanął w miejscu i schował broń do pochwy.-Gdyby nie ja... Jeszcze kilka minut i... -przerwał i nabrał powietrza.-Nie byłoby nas tutaj gdybyś dotrzymała słowa.
-Nie byłoby nas tutaj gdybyś nie kazał mnie porwać.-powiedziała dobitnie.
-Mon amour radziłbym ci odłożyć to coś zanim zrobisz sobie krzywdę. Nie chciałem tego robić ale najwidoczniej nie pozostawiasz mi wyboru. Powiem ci prawdę lecz najpierw proponuję przenieść się w inne miejsce nim ktoś odkryje nas w tym zaułku, a wraz z nami trzy trupy.
-Nigdzie z tobą nie idę! Nie dam się nabrać!- Zamachnęła się ciężkim przedmiotem podbiegając do bruneta chcąc go powalić lecz w połowie drogi do swej twarzy wampir złapał rurkę i wyrwał ją z ręki dziewczyny rzucając z dala od jej rąk. Następnie objął ją mocno i przyciągnął do swego torsu.
-Skoro udało nam się pozbyć tego zbędnego przedmiotu możemy normalnie porozmawiać.
Dziewczyna położyła mu dłonie na torsie i próbowała się uwolnić lecz przy nim było jej tak ciepło, a on dodatkowo był zbyt silny by zdołała się wyswobodzić. Po kilku minutach oparła na na nim, kładąc czoło na jego torsie. W głębi serca Diana lubiła się przytulać lecz rzadko jej się to zdarzało. Objął ją mocniej i przed oczami zamajaczyły jej czarne plamy.
Po chwili stała w jego domu.
-Okłamałaś mnie.-Spojrzał na nią z urazą.-Powiedziałaś, że nie uciekniesz!
-Porwałeś mnie! Jak sądzisz? Jak postąpiłaby normalna osoba na moim miejscu?!
-To nie tak... Pewnie masz rację.- Usiadł na łóżku i potarł dłonią twarz.
W tym momencie dał znać o sobie jej brzuch.
-Przepraszam.-powiedziała zawstydzona.
-Słusznie, powinnaś przeprosić za swoją ucieczkę.
-Akurat tego nie żałuję.- spiorunowała go wzrokiem.
-Co dzisiaj jadłaś?-spytał oskarżycielsko.
-Piłam wodę.
-Chodź! Wrócimy do rozmowy jak zjesz bo zaraz zemdlejesz. -Zaprowadził ją do kuchni.-Kazałem zrobić zakupy.
-Z czym są te czerwone butelki w lodówce? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to jest... -spojrzała na niego podejrzliwie.
-To syntetyczna krew. Produkuje się ją masowo w laboratoriach.
-I nikogo nie dziwią takie fabryki?
-Ależ skąd. Co roku ta krew ratuje tysiące ludzi ponieważ można syntetyzować każdą grupę krwi. Tym oto sposobem zyskują wampiry i ludzie.- zaczerpnął głęboki oddech.-A ty mon amour masz wspaniałą grupę 0 Rh+.
-Dzięki... Chyba...
W odpowiedzi uśmiechnął się lekko i podał jej naszykowany talerz z jedzeniem.
-Gdy zjesz zabiorę cię do twojego byłego domu. Nie chcę byś znów planowała jakieś eskapady po Francji w środku dnia na domiar tego sama. W takim razie twój ojciec potwierdzi to co zaraz usłyszysz.
-Serio?! Odstawisz mnie do domu? -zamarła z kanapką w połowie drogi do ust.
-Ten jeden jedyny raz abyś usłyszała prawdę i mogła się pożegnać.
Zrobiło mu się trochę żal dziewczyny gdy zobaczył jak uśmiech na jej twarzy stopniowo przechodzi w smutek.
-Rozumiem.-odstawiła kanapkę.-Skończyłam, możemy już iść.
-Prawie nic nie zjadłaś.
-Nie jestem głodna. Straciłam apetyt. A tak z ciekawości. Jak znalazłeś mnie tak szybko?
-To akurat nie było zbyt trudne moja droga.-uśmiechnął się szelmowsko.
-Nie jestem twoja.- Wtrąciła.
-Już niebawem.-mrugnął do niej. -Wracając do tematu. Jakiż ze mnie byłby tropiciel gdybym nie potrafił odnaleźć człowieka, w dodatku na moim terenie. Gotowa?- spytał.
-Jasne. -wstała i podeszła do niego.- Możesz zaczynać to Abra Kadabra ze znikaniem.
Przyciągnął ją do siebie mocno i pewnie.
-Jesteś moja i nic tego nie zmieni.-wyszeptał jej do ucha nim ogarnęła ich ciemność.
Już po chwili stali na tarasie jej rodzinnego domu. Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć... Była taka szczęśliwa. Różnie bywało w jej domu ale jednak to była jej rodzina. Mogli się kłócić lecz gdyby przyszło co do czego stanęliby za sobą murem. Wszędzie tak było. A przynajmniej tak jej się wtedy wydawało do czasu, aż w drzwiach frontowych stanął jej ojciec.
-Tato! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę!- krzyknęła uradowana z zamiarem przytulenia ojca. Nigdy nie sądziła, że kiedyś to powie.
Gdy się odsunęła spostrzegła na twarzy ojca fałszywy uśmiech.
-Ha! Wiedziałem, że nie wytrzymasz z nią długo.-zarechotał gburowato.
Dziewczyna myślała, że chyba się przesłyszała. Nie... to nie mogła być prawda.
-Hę?-zdołała tylko tyle wykrztusić gdyż zaschło jej w gardle. Przełknęła ślinę i odchrząknęła.-Słucham?!
-Ty jej to powiesz czy ja mam to zrobić?- odezwał się wampir.
-Po coś tu przylazł?-rozgniewał się mężczyzna odpowiadając pytaniem na pytanie.
-Sądziłem, że zechcesz pożegnać się z córką nim ją na dobre zabiorę. Pamiętasz nasz układ. Prawda?
-Czy może ktoś mi wyjaśnić o co tu chodzi?- oburzyła się tym, iż ją ignorują.
W końcu wampir na nią spojrzał i powiedział:
-Widzę, że ten tchórz nie raczy...-uciszył jej ojca gestem ręki gdy ten chciał się odgryźć za obrazę skierowaną w jego stronę, a następnie kontynuował.-nie raczy się odezwać więc pozwól, że ja ci wszystko wytłumaczę. Nie wiem czy wiesz lecz twój ojciec jest nałogowym hazardzistą. W ciągu kilku ostatnich lat zaciągnął sporych rozmiarów dług u kilku niebezpiecznych osób w tym mnie. Odkupiłem jego długi i zaproponowałem pewien układ...
-Powiedział, że moje długi wyparują...-jej ojciec odpalił papierosa i wypuścił dym nosem.- Jeśli oddam mu jedną z moich córek. Na początku pomyślałem, że ściemnia, wyśmiałem go nawet ale on miał.cholernie poważną twarz. Wtedy dotarło do mnie, że on nie żartuje. Kazał mi dokonać wyboru między tobą, a twoją siostrą. Pokazałem mu twoje zdjęcie i spytałem czy możesz to być ty, a on na szczęście się zgodził. Nie powiem... Ulżyło mi. Dałem mu twój plan lekcji i ustaliliśmy, że porwie cię po szkole, a ja nie zgłoszę zaginięcia, oficjalnie jesteś w odwiedzinach u dalekich krewnych. Miałem cię już nigdy nie spotkać. Przynajmniej nie musiałbym się teraz tłumaczyć.-spojrzał z wyrzutem na francuza, niedbale opartego o poręcz.
-Sprawy się pokomplikowały gdy uciekła samochodem z pizzą. Pomyślałem, że to od ciebie powinna się wszystkiego dowiedzieć. -odparł Louis.
-Zapomnij mała.-powiedział John Cuspid.-Choć raz bądź dobrą córką jak twoja siostra i nie rób mi kłopotów.
-Słyszałaś ojca.-powiedział sztywno Monclair.-Na nas już pora.-Chwycił ją za ramię lecz dziewczyna szybko się wyszarpnęła.
-Czekaj!
-O co chodzi?-spytał marszcząc brwi.
-Mogę...-zaczęła niepewnie-Mogę zabrać kilka rzeczy z mojego pokoju?-wbiła wzrok w ziemię splatając dłonie za plecami.
Ujął jej podbródek w dwa palce podnosząc go tak by spojrzała mu w oczy.
-Pewnie, że tak.-uśmiechnął się ciepło.- O ile nie przyjdzie ci do głowy ucieczka z okna.-spoważniał.
Brunetka pokiwała głową i pobiegła do swego dawnego domu gdy tylko chłopak ją puścił.
Wyjęła niewielką torbę podróżną gdyż majątek posiadała nieduży. Spakowała ubrania, prostownicę (z której korzystała bardzo rzadko) oraz w osobny karton wpakowała swoje książki, małego misia i kilka figurek.
Gdy skończyła obejrzała ostatni raz ściany i półki swojego niewielkiego pokoiku sprawdzając czy aby czasem o czymś nie zapomniała. Przez cały czas przygryzała dolną wargę starając się nie płakać lecz kilka łez wymknęło się z kącika oka, których nie sposób było przeoczyć. Szybko otarła je rękawem bluzy i pociągnęła nosem. Nie chcąc się rozklejać czym prędzej zarzuciła torbę na ramię i wzięła w ręce kartonowe pudło.
Zeszła nieśpiesznie po schodach do salonu, w którym siedział jej ojciec z jej nowym... właścicielem? Popijali whisky, a jej ojciec dodatkowo palił cygaro. Gdy francuz na nią spojrzał w jego oczach dostrzegła intrygujący błysk. Nie mogła jednak zgadnąć co on oznaczał jednak domyślała się, że nic dobrego jej z nim nie czeka. Lecz nie była tchórzem i chciała jak najszybciej stawić czoła przeciwnościom losu. Dlatego też uniosła odważnie głowę do góry, wyprostowała plecy i powiedziała:
-Jestem gotowa.
-Znakomicie.-rzekł z lekkim półuśmiechem.
Dopił trunek, wstał z miękkiego skórzanego fotela i sięgnął po płaszcz. Przez chwilę dziewczyna patrzyła na grę jego mięśni pod bluzką lecz szybko wróciła do rzeczywistości kładąc swoje rzeczy na kanapie i biegnąc do holu po swoją kurtkę i chustkę. Ubrała się i wróciła do salonu lecz w jej kierunku już zmierzał Louis. Zaraz za nim zmierzał John Cuspid lecz przystanął w drzwiach spoglądając na nią.
-Pomyślałem, że będzie lepiej jak ja to wezmę.-wskazał na torbę i pudło, które miał w jednej ręce. "Jaki on silny..."pomyślała dziewczyna lecz szybko w jej głowie zrodziła się inna myśl "A może wszystkie wampiry są takie? Chyba popadam w paranoję"- Jeśli chcesz możesz teraz pożegnać się z ojcem.- kontynuował nieświadomy jej myśli.
Spojrzała pogardliwie na ojca.
-Nie, dzięki. Sprzedał mnie. Nie chcę mieć z nim już nic wspólnego.- skrzywił się lecz nic nie powiedział. Wolnym ramieniem objął ją w pasie i wyprowadził z domu i ku zdumieniu dziewczyny poprowadził na tyły domu. Chciała się wyswobodzić lecz przyciągnął ją bliżej.
-Tutaj nikt nas nie zobaczy.-wytłumaczył na jej pytającą minę.
Przycisnął ją do swego boku zanurzając nos w jej jedwabistych czekoladowych włosach. Zamknął oczy myśląc o swej posiadłości i już po chwili stali we francuskim salonie.
Delikatnie wyswobodziła się z jego ramion i podeszła do okna spoglądając na wieżę Eifla widniejącą w oddali. Musiała przyznać, że nocą w świetle reflektorów wyglądała naprawdę imponująco.
-Co planujesz względem mnie?- spytała nadzwyczaj spokojnym głosem, nie patrząc na niego.
Mężczyzna zbliżył się do niej lecz widząc jej sztywną postawę zatrzymał się pięć stóp od niej.
-Zamierzam cię uwieść, rozkochać w sobie a następnie stanąć przed ołtarzem i spędzić z tobą resztę mojej długiej egzystencji.
Spojrzała na niego zaskoczona lecz szczerość w jego oczach sprawiła, że spuściła głowę oblewając się rumieńcem.
-Nie znasz mnie.
-Tak sądzisz?! Wiem, że twoja rodzina cię olewa i nie docenia, ty sama siebie nie doceniasz, zasługujesz na kogoś kto cię będzie kochał przez całą wieczność, będzie się o ciebie troszczył i starał. Ktoś kto wreszcie się tobą zaopiekuje...
-Nie jestem dzieckiem!-wrzasnęła ogarnięta nagą wściekłością.
-Widząc twoje poczynania na przestrzeni lat ty chyba nigdy nie byłaś dzieckiem. Ponad to wiem, że pewien dzieciak złamał ci serce ponad rok temu zdradzając cię z twoją siostrą...
-Przestań!- Dianie łzy stanęły w oczach jednak dzielnie je przełknęła. To była przeszłość, którą już dawno głęboko zakopała.
-Wiem również, że jesteś niezwykła. Czułem to kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem. A twoje nazwisko tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że jesteśmy dla siebie stworzeni, jesteś moim darem od losu.**
-To jeszcze nic nie znaczy! Tysiące osób w Ameryce ma nazwisko związane z krwią, wampirami, nocą i kołkami... Bo zakładam, że kołki mogą cię zabić.
-Owszem, chętnie opowiem ci więcej o wampirzej egzystencji oraz o tym jak zostałem nieumarłym...-w ułamku sekundy znalazł się przy niej ujmując jej delikatną, kruchą dłoń w swoje zwinne, długie palce pianisty. Dziewczyna wyrwała rękę cofając się trochę na bezpieczną odległość.
-Nie, nie, nie... Stop! Za dużo informacji jak na jeden wieczór. Muszę odpocząć.-złapała się za głowę.
-Rozumiem. Pomogę ci wnieść bagaże do twego pokoju.
-Nie trzeba.Poradzę sobie.-dodała dziewczyna pośpiesznie. Nie pamiętała kiedy ostatnio ktoś jej pomagał.
Spojrzał na nią twardo lecz nic nie powiedział. Bez słowa zarzucił niedbale torbę na ramie jakby ważyło zaledwie gram i ruszył przed siebie w ludzkim tempie nie oglądając się za siebie. Brunetka z westchnieniem podążyła za nim.
Weszli do jej pokoju, postawił torbę oraz pudło na niewielkim stoliku i wyszedł z pokoju.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi dziewczyna wyjęła z torby plecak, kilka ubrań, ubrała się w ciepłą kurtkę, wygodne sportowe buty i schowała do kieszeni nóż przemycony ze swojego domu i wszystkie oszczędności jakie miała na czarną godzinę, a chyba każdy by przyznał, że obecna sytuacja należała do wyjątkowych. Wyjrzała przez okno i spojrzała na zewnątrz.
Pod jej oknem znajdował się gzyms prowadzący do balkonu zaledwie kilka metrów dalej. Obok niego znajdowała się drabinka, po której piął się bluszcz.
Wystarczyło tylko przejść te kilka metrów, zejść po drabinie i już byłaby prawie wolna. Ja dworze nie widziała żadnych osób, a delikatna mgła dodatkowo pomogłaby w kamuflażu. Lepszej okazji nie mogła sobie wyobrazić.
Bolało ją to, że musi zostawić tutaj wszystkie swoje rzeczy jednak zbytnie obciążenie mogłoby skutecznie ukrócić jej ucieczkę.
Zarzuciła plecak i cichutko uchyliła okno. Złapała się framugi przerzucając jedną nogę na kamienną półkę. Gdy oparła ją pewnie tak samo postąpiła z drugą nogą, wzięła głęboki oddech i puściła się framugi przylegając do ściany. Występ miał szerokość mniej więcej jej stopy. Poruszała się powoli lecz zdecydowanie. Bała się, że zostanie nakryta lecz nie chciała spędzić życia jako niewolnica. Gdy dotarła do balkonu odetchnęła z ulgą.
Cichutko przeskoczyła przez barierkę i schowała się za fikusem w doniczce. Na szczęście w pokoju było ciemno, a zasłony były zaciągnięte. Z łatwością dodarła do drabinki. Wyglądała na starą lecz stała twardo i stabilnie. Spojrzała w dół. Upadek z piątego piętra niezbyt jej odpowiadał lecz najwyraźniej nie miała wyjścia oprócz gnicia tutaj jak w więzieniu. Zamknęła oczy i rozluźniła napięte mięśnie. Nie miała zbyt wiele czasu. Za niedługo ktoś z pewnością ktoś odkryje jej nieobecność, a stojąc na drabinie będzie niczym latarnia morska w nocy bądź jak biała flaga na wietrze...
Jeszcze raz sprawdziła czy nikogo nie ma w pobliżu i przeszła przez barierkę łapiąc się drabinki. Bluszcz był wiekowy i gęsty więc z trudem znajdowała luki by stąpać bezpiecznie i cicho.
W tym samym czasie przy kominku siedział Louis popijając czerwone wino. Szabla jak zawsze leżała w zasięgu dłoni. Gdy poczuł wibracje telefonu od razu odebrał. Dzwonił Bruno. Jego strażnik nocny. Zwykle robił obchód, to była jego zmiana.
-Mów.-powiedział lodowato.
-Ta nowa niewolnica właśnie próbuje zwiać.-powiedział obojętnie. -Po czym to stwierdzasz?-spytał nonszalancko lecz już dopijał wino i zapinał pas z bronią.
-Jest w połowie pierwszego piętra, schodzi po zielsku.
-Zaraz tam będę.-rozłączył się. Najwyraźniej wizyta w jej starym domu nie przyniosła efektów. Myślał, że jeśli jej ojciec wszystko potwierdzi zaprzestanie ucieczki. Jednak najwyraźniej się mylił.
Teleportował się w zalesione miejsce i odszukał Bruno, który nie spuszczał oka z brunetki. Znajdowali się teraz w bezpiecznej odległości jednak ich wampirzy wzrok sprawiał, że nawet mgła nie stanowiła problemu.
-Powinieneś ją szefie solidnie wychłostać. Jeśli chcesz mogę to zrobić za ciebie.-w jego oczach lśniły iskierki.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić! Ja się nią zajmę.- odparł lodowato, aż tamten się wzdrygnął.
-Jak sobie życzysz mój panie.
Gdy odszedł, mężczyzna teleportował się do uciekinierki, która schodziła po ostatnich szczeblach.
-Na twoim miejscu uważałbym na ostatni szczebel. Jest nadłamany.-powiedział jak gdyby nigdy nic.
Diana zaklęła pod nosem na dźwięk tego męskiego, cudownego głosu z magnetycznym francuskim akcentem.
Zrezygnowana oraz zasmucona tym, że ją przyłapano zeszła po szczeblach i na ostatnim straciła równowagę lądując na pośladkach.
-A nie mówiłem?-spojrzał na nią z góry wyciągając rękę.
Przez chwilę się wahała lecz ostatecznie podała mu dłoń i pomógł jej wstać. Nie chciała pogarszać swojej sytuacji. Widziała już jaki ten człowiek potrafi być lodowaty gdy coś nie idzie po jego myśli. Nie chciała tego czuć na własnej skórze. Dlatego nie protestowała gdy przyciągnął ją do siebie i objął w pasie. Jednak nie było w tym dotyku brutalności i pożądania czego się spodziewała, wręcz przeciwnie, była tam troska i ostrożność.
-Dlaczego schodziłaś w ten... intrygujący sposób z piątego piętra?- Unikała kontaktu wzrokowego dlatego uparcie patrzyła w bok. Nie odpowiedziała dlatego kontynuował. -Dlaczego uciekałaś? Znowu.-spuściła wzrok na swoje dłonie bawiąc się bransoletką. Czekał cierpliwie lecz ona milczała.-Odpowiedz.-wyrzucił z siebie.
-Bo jedyne co kiedyś miałam to wolność.-wyznała cicho.-A teraz i ona została mi odebrana.
-Wychodząc przez okno nie miałam nic do stracenia, a wiele do wygrania. Nie obiecam ci, że nie będę uciekać, bo zrobię to przy pierwszej okazji jaka mi się przytrafi. Więc jeśli chcesz mnie zabić po prostu zrób to szybko.- Nie wiedział co odpowiedzieć. Serce mu się ścisnęło. Nie widział jej twarzy bo nadal nie podnosiła wzroku.
-Spójrz na mnie.-Czekał aż wreszcie podniosła na niego spojrzenie pięknych szmaragdowych oczu.-Nie mógłbym cię zranić, a co dopiero zabić. Nie potrafiłbym zrobić coś tak okropnego tak wspaniałej istocie. Jednak nie mogę cię stracić i muszę cię zahipnotyzować.
-Co?Nie! Nie zgadzam się!-Dziewczyna zaczęła się szamotać więc przytrzymał ją mocniej.
-Nie zmuszę cię byś mnie pokochała bo chcę aby twoje uczucie było szczere i prawdziwe, ale nie zniósłbym utraty ciebie, twojej kolejnej ucieczki.-Ujął jej twarz w obie dłonie i spojrzał jej głęboko w oczy.-Nie będziesz uciekać ode mnie,ani od mojej posiadłości. Będziesz...
-Dlaczego twoje oczy są bordowe?-spytała przyglądając mu się uważniej.
-Słucham? -użył więcej mocy lecz to nie przyniosło żadnego efektu.-Powinnaś teraz patrzeć zamglonym wzrokiem, a nie zadawać pytania... Dlaczego nie mogę cię zahipnotyzować? Może twój dziadek jest wilkołakiem?
-Raczej wątpię.
-To w takim razie może miałaś uderzyłaś się mocno w głowę?
-Kiedyś spadłam ze schodów i miałam lekki wstrząs mózgu.
-Niebywałe!
-No nie powiedziałabym.
-Jesteś niesamowita. I co ja mam teraz z tobą zrobić żebyś mi nie uciekała?-Uniósł rękę by poprawić jej włosy z twarzy lecz od razu tego pożałował. Dziewczyna momentalnie zesztywniała, skuliła się w sobie, objęła się ramionami i zacisnęła powieki. Przez chwilę francuz nie wiedział o co chodzi lecz po chwili zrozumiał dostrzegając niewielką bliznę na lewym policzku. Delikatnie przejechał po niej kciukiem powstrzymując ogarniającą go zewsząd wściekłość.
-Czy twój ojciec cię bił?
-To było tylko kilka razy, a to zrobił przez przypadek.-usprawiedliwiała go.
-Mon amour raz to za dużo i nie ma wyjaśnienia by krzywdzić tak delikatną i kruchą osobę jak ty. Powinienem teraz iść i zabić tego drania lecz przedtem zadać mu takie katusze jakie on sprawił tobie.
-Czy ty czasem nie przesadzasz?-powinna być obrażona tym, że uważał ją za tak słabego człowieka oraz zmartwić się, że coś może grozić jej ojcu z rąk tego dystyngowanego, niebezpiecznego i jakże seksownego wampira. Jednak wbrew sobie uśmiechnęła się spoglądając na niego. Nie potrafiła inaczej gdyż jeszcze nigdy nikt nie stał za nią murem i nie bronił jej z taką zapalczywością.
-Nie, nie przesadzam.-odwzajemnił jej uśmiech.-Jedyne co mnie tutaj trzyma, z dala od niego to ty... Gdybyś spała bez wahania poszedłbym do twojego domu i przebił mu serce.
-Ale tego nie zrobisz?
-Przyznaję kusząca oferta jednak będę musiał zrezygnować gdyż o wiele ciekawszy jest wieczór u twego boku. Oczywiście, jeśli chcesz z przyjemnością zabiję Johna w twoim imieniu.-ostatnie zdanie wymówił z ręką na sercu.
-Nie!- uśmiech z jej twarzy zniknął w mgnieniu oka zastąpiony przez przerażenie.-Nie możesz tego zrobić!
- Mogę i powinienem lecz doceniam twój zapał i nie zrobię tego. Powinnaś częściej się uśmiechać, a on ma szczęście, że stoi za nim tak piękna kobieta.
-Nie jestem nikim wyjątkowym. Jestem zwykłą, przeciętną, amerykańską dziewczyną.
-Czy zwykła, przeciętna, amerykańska dziewczyna uciekałaby przez okno i schodziła po drabince ogrodniczej z piątego piętra?-spojrzał na nią przenikliwie, a ona zaczerwieniła się po uszy.
-To nie był problem. Jak byłam mała wspinałam się po drzewach. Najtrudniej było przejść po gzymsie.
Podążył za nią wzrokiem i zaklął cicho w swoim ojczystym języku widząc niewielką marmurową półkę.
-Mogłaś się zabić.-Zbyła to wzruszeniem ramion. Przyciągnął ją do siebie tuląc jakby miał ją stracić lada chwila. Dziewczyna po chwili odwzajemniła uścisk. Miała wrażenie, że pasują do siebie idealnie. -Nie rób mi tego więcej Diano.-Sposób w jaki wypowiadał jej imię było jak muzyka na zranione serce.-Obiecaj mi to i nie łam danego słowa po raz kolejny.
-Ty też mnie okłamałeś i to nie raz lecz dwa.
Odsunął się zbity z tropu wkładając ręce do kieszeni.
-W jakiż to sposób zdążyłem cię okłamać w tak krótkim czasie? I to aż dwa razy.
Poprowadził ją do altany nieopodal pięknego przykładu jednego z francuskich ogrodów. Mogli się tutaj odciąć od wzroku ciekawskich strażników. Gdy usadowili się na obitych zielonym aksamitem ławeczkach dziewczyna splotła palce i spuściła wzrok na swoje dłonie.
-Po raz pierwszy okłamałeś mnie mówiąc, że będę wolna jeśli cię wysłucham.
-Nie jest to do końca kłamstwo ponieważ musisz przyznać, że zabrałem cię do domu. A co z tym drugim razem? -wpatrywał się w nią intensywnie.
-Drugim razem powiedziałeś, że nie jestem więźniem lecz gościem, gdy tak na prawdę jestem...-przełknęła ślinę gdyż nie mogła wymówić tych dwóch słów w jednym zdaniu.-jestem niewolnicą.
-Nie ty lecz ja.
-Hę?
-To ja jestem niewolnikiem twojego serca.
Wpatrywała się w niego zaskoczona, nie wiedząc jak zareagować. Nie ruszyła się nawet wtedy gdy wampir przybliżył swoją twarz do niej, ani wtedy gdy ich usta się zetknęły.
Początkowo nieśmiało muskał jej wargi swoimi, a następnie powoli, zmysłowo wysunął język prosząc o pozwolenie by wedrzeć się w jej wnętrze. Był taki ciepły i kuszący, że gdy tylko minął pierwszy szok z cichym jękiem rozchyliła różowe usta. Przylgnął do niej mocniej obejmując jej kark by pogłębić pocałunek. Oparła dłonie na jego torsie czując pod jedwabną koszulą muskularny tors. Nawet nie zauważyła kiedy posadził ją sobie na kolanach. Niepewnie odwzajemniała pocałunki, kiedy drażnił się z nią językiem. Smakował doskonałym bukietem bzu, winogron i czegoś nie do określenia. Z przyjemnością przeniosła dłonie bawiąc się jego długimi kasztanowymi włosami. Uwielbiała gdy chłopak miał dłuższe włosy i lekki zarost. Wydawało jej się to niezwykle pociągające i uwodzicielskie.
Gdy oderwał wargi od jej ust przeniósł pocałunki na policzki, czoło, a na koniec na nosek dziewczyny.
Odchylił się trochę, opierając się na ławeczce i patrzył na Dianę wychwytując najmniejszą zmianę w jej zachowaniu. Przygryzała wargę starannie unikając jego wzroku.
-Chyba nie powinnam...
Chciała wstać lecz wampir uspokoił ją kładąc jej dłoń na plecach i delikatnie głaszcząc.
-Spokojnie. Nie zamierzam cię do niczego zmuszać.
-Jest środek nocy, a ja jestem zmęczona więc pójdę już... Jeśli nie masz nic przeciwko.-Dodała pośpiesznie.
-Diano...-ujął jej dłoń całując wszystkie opuszki po kolei.- Chcę abyś poczuła się tutaj jak w domu. Nie jesteś niewolnicą lecz proszę cię nie uciekaj. Nie bój się mnie. Nic ci nie zrobię.-wpatrywał się w głębię jej zielonych oczu prosząc ją o zrozumienie.
-Znam cię tak krótko. To wszystko jest dla mnie nowe. Obecna sytuacja, rodzina... Nawet nie wiedziałam, że wampiry istnieją. Kto by pomyślał...
-Staramy się utrzymać to w sekrecie. Sama rozumiesz... Ludzie mogliby zacząć latać z pochodniami i kołkami, zaopatrzeni w wodę święconą. Ach.-westchnął- To były czasy.
-Chcesz powiedzieć, że kołki i woda na ciebie działają?-ożywiła się zainteresowana.- A co z czosnkiem i srebrem?
-Myślałem, że jesteś śpiąca i zmęczona.-zaśmiał się.- Srebro jest na wilkołaki, czosnek odrzuca zapachem, a woda święcona tylko osłabia.
-Opowiedz mi więcej.- położyła mu ręce na ramionach.
-Chętnie skarbie lecz obawiam się, że to będzie musiało poczekać. Zbliża się świt.-Niechętnie wypuścił ją z ramion i wstał. -Z przyjemnością odpowiem jutro na wszelkie twoje pytania. Chodź zabiorę cię do twojej sypialni. A na przyszłość radziłbym skorzystać z klatki schodowej.
-Słuszna uwaga. Zapamiętam.
- Mam nadzieję.- wymamrotał nim ogarnęła ich ciemność.
Gdy zmaterializowali się w jej pokoju podszedł i zamknął okno.
-Kreatywna z ciebie dziewczyna.
-Dlaczego w takim razie nie znalazłeś sobie mniej kreatywnej dziewczyny, którą mógłbyś zahipnotyzować oraz takiej, która wiernie trwałaby przy twym boku, nie uciekając?
-Bo przy tobie życie jest o wiele ciekawsze. Przyznaję trochę skomplikowane, ale ciekawe.
-Powiedział czternastowieczny wampir.-przewróciła oczami.-Poważnie. Kto może mieć ciekawsze życie od ciebie?
Zaśmiał się.
-Zdziwiłabyś się jakie monotonne potrafi być życie wampira. -uniósł jej dłoń do ust.-Dobranoc mon amour.
-Ym. Dobranoc.-Czuła się trochę niezręcznie jednak nie próbowała wyrwać dłoni.
Wyprostował się i zastanawiał się czy może ją pocałować lecz jej mina mówiła mu, że jest jeszcze za wcześnie na kolejny pocałunek. Wyszedł z pokoju wiedząc, że gdyby wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę nie mógłby się powstrzymać.
Dziewczyna rozebrała się, umyła i wyszczotkowała włosy, wyjmując co chwila kawałki liści. To był dla niej ciężki dzień, a najgorsza w jej całej obecnej sytuacji była niepewność czy może zaufać temu intrygującemu mężczyźnie. Usnęła pełna obaw, lęków oraz nadziei na lepsze jutro.
Tuż przed świtem do pokoju Diany wszedł wampir by ujrzeć ją nim zapadnie w śmiertelny sen. Leżała skulona mając pod głową róg kołdry. Zbliżył się do niej niemal bezszelestnie, nie chcąc zakłócać jej spokojnego snu. Odgarnął włosy z jej czoła muskając je lekko swymi rozgrzanymi wargami. Dziewczyna w odpowiedzi mruknęła coś pod nosem i bardziej się skuliła.
Louis widział, że wciąż się bała. Nie wiedział tylko jak ma ją do siebie przekonać, uwieść i rozkochać. Lecz wtem do jego umysłu wdarła się druga natrętna myśl.
Znajduje się w Paryżu, mieście miłości. Niech go szlak jeżeli tutaj mu się nie powiedzie w zdobyciu niewiasty o anielskim sercu. Nie podda się. Z tymże zapałem wyszedł z pokoju planując nadchodzący wieczór.
Diana obudziła się gdy słońce znajdowało się wysoko na niebie. Miała nadzieję, że wydarzenia ostatnich dni były tylko koszmarnym snem... Choć musiała przyznać, że przystojny brunet mógłby okazać się prawdziwy. Otworzyła oczy widząc na ścianach przepych, który byłby typowy dla francuskiej arystokracji. Przez chwilę poczuła się jak w wersalu. Lecz różnica polega na tym, że tutaj była niewolnicą, jakkolwiek by to nazwać. Myśl ta zasmuciła ją wielce do tego stopnia, że spędziła w łóżku cały ranek. Zwlekła się dopiero wtedy gdy głód dał o sobie znać. Ubrana w czarne spodnie i bluzkę z krótkim rękawem wmaszerowała do kuchni zastając tego, którego starała się unikać.
-Cześć Paul.-przywitała się przyjaźnie.
-Ach tak?! Jak mogłaś. Teraz szef myśli, że jestem idiotą, który nie umie dopilnować młodej dziewuchy. Właśnie starałem się o awans, a teraz wszystko skończone i dla twojej wiadomości jedzenie na wynos jest w lodówce czyli o dostawcy pizzy możesz co najwyżej pomarzyć i...
-Dobrze.-Przerwała mu ten monolog.- Jeśli chcesz szepnę twojemu szefowi, że dzisiaj bardzo dobrze mnie pilnowałeś.- chciała go przekonać do zgody ponieważ wyglądał na sympatycznego chłopaka, pomimo umięśnionej postury.
-Nie masz nawet co myśleć o zwianiu stąd. Straże są podwojone, kamery zamontowane, a alarm włączony. Chciałem przekonać szefa aby ci wszczepił nadajnik lecz on powiedział, że przesadzam.-prychnął - Też coś.
-Tato! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę!- krzyknęła uradowana z zamiarem przytulenia ojca. Nigdy nie sądziła, że kiedyś to powie.
Gdy się odsunęła spostrzegła na twarzy ojca fałszywy uśmiech.
-Ha! Wiedziałem, że nie wytrzymasz z nią długo.-zarechotał gburowato.
Dziewczyna myślała, że chyba się przesłyszała. Nie... to nie mogła być prawda.
-Hę?-zdołała tylko tyle wykrztusić gdyż zaschło jej w gardle. Przełknęła ślinę i odchrząknęła.-Słucham?!
-Ty jej to powiesz czy ja mam to zrobić?- odezwał się wampir.
-Po coś tu przylazł?-rozgniewał się mężczyzna odpowiadając pytaniem na pytanie.
-Sądziłem, że zechcesz pożegnać się z córką nim ją na dobre zabiorę. Pamiętasz nasz układ. Prawda?
-Czy może ktoś mi wyjaśnić o co tu chodzi?- oburzyła się tym, iż ją ignorują.
W końcu wampir na nią spojrzał i powiedział:
-Widzę, że ten tchórz nie raczy...-uciszył jej ojca gestem ręki gdy ten chciał się odgryźć za obrazę skierowaną w jego stronę, a następnie kontynuował.-nie raczy się odezwać więc pozwól, że ja ci wszystko wytłumaczę. Nie wiem czy wiesz lecz twój ojciec jest nałogowym hazardzistą. W ciągu kilku ostatnich lat zaciągnął sporych rozmiarów dług u kilku niebezpiecznych osób w tym mnie. Odkupiłem jego długi i zaproponowałem pewien układ...
-Powiedział, że moje długi wyparują...-jej ojciec odpalił papierosa i wypuścił dym nosem.- Jeśli oddam mu jedną z moich córek. Na początku pomyślałem, że ściemnia, wyśmiałem go nawet ale on miał.cholernie poważną twarz. Wtedy dotarło do mnie, że on nie żartuje. Kazał mi dokonać wyboru między tobą, a twoją siostrą. Pokazałem mu twoje zdjęcie i spytałem czy możesz to być ty, a on na szczęście się zgodził. Nie powiem... Ulżyło mi. Dałem mu twój plan lekcji i ustaliliśmy, że porwie cię po szkole, a ja nie zgłoszę zaginięcia, oficjalnie jesteś w odwiedzinach u dalekich krewnych. Miałem cię już nigdy nie spotkać. Przynajmniej nie musiałbym się teraz tłumaczyć.-spojrzał z wyrzutem na francuza, niedbale opartego o poręcz.
-Sprawy się pokomplikowały gdy uciekła samochodem z pizzą. Pomyślałem, że to od ciebie powinna się wszystkiego dowiedzieć. -odparł Louis.
-Zapomnij mała.-powiedział John Cuspid.-Choć raz bądź dobrą córką jak twoja siostra i nie rób mi kłopotów.
-Słyszałaś ojca.-powiedział sztywno Monclair.-Na nas już pora.-Chwycił ją za ramię lecz dziewczyna szybko się wyszarpnęła.
-Czekaj!
-O co chodzi?-spytał marszcząc brwi.
-Mogę...-zaczęła niepewnie-Mogę zabrać kilka rzeczy z mojego pokoju?-wbiła wzrok w ziemię splatając dłonie za plecami.
Ujął jej podbródek w dwa palce podnosząc go tak by spojrzała mu w oczy.
-Pewnie, że tak.-uśmiechnął się ciepło.- O ile nie przyjdzie ci do głowy ucieczka z okna.-spoważniał.
Brunetka pokiwała głową i pobiegła do swego dawnego domu gdy tylko chłopak ją puścił.
Wyjęła niewielką torbę podróżną gdyż majątek posiadała nieduży. Spakowała ubrania, prostownicę (z której korzystała bardzo rzadko) oraz w osobny karton wpakowała swoje książki, małego misia i kilka figurek.
Gdy skończyła obejrzała ostatni raz ściany i półki swojego niewielkiego pokoiku sprawdzając czy aby czasem o czymś nie zapomniała. Przez cały czas przygryzała dolną wargę starając się nie płakać lecz kilka łez wymknęło się z kącika oka, których nie sposób było przeoczyć. Szybko otarła je rękawem bluzy i pociągnęła nosem. Nie chcąc się rozklejać czym prędzej zarzuciła torbę na ramię i wzięła w ręce kartonowe pudło.
Zeszła nieśpiesznie po schodach do salonu, w którym siedział jej ojciec z jej nowym... właścicielem? Popijali whisky, a jej ojciec dodatkowo palił cygaro. Gdy francuz na nią spojrzał w jego oczach dostrzegła intrygujący błysk. Nie mogła jednak zgadnąć co on oznaczał jednak domyślała się, że nic dobrego jej z nim nie czeka. Lecz nie była tchórzem i chciała jak najszybciej stawić czoła przeciwnościom losu. Dlatego też uniosła odważnie głowę do góry, wyprostowała plecy i powiedziała:
-Jestem gotowa.
-Znakomicie.-rzekł z lekkim półuśmiechem.
Dopił trunek, wstał z miękkiego skórzanego fotela i sięgnął po płaszcz. Przez chwilę dziewczyna patrzyła na grę jego mięśni pod bluzką lecz szybko wróciła do rzeczywistości kładąc swoje rzeczy na kanapie i biegnąc do holu po swoją kurtkę i chustkę. Ubrała się i wróciła do salonu lecz w jej kierunku już zmierzał Louis. Zaraz za nim zmierzał John Cuspid lecz przystanął w drzwiach spoglądając na nią.
-Pomyślałem, że będzie lepiej jak ja to wezmę.-wskazał na torbę i pudło, które miał w jednej ręce. "Jaki on silny..."pomyślała dziewczyna lecz szybko w jej głowie zrodziła się inna myśl "A może wszystkie wampiry są takie? Chyba popadam w paranoję"- Jeśli chcesz możesz teraz pożegnać się z ojcem.- kontynuował nieświadomy jej myśli.
Spojrzała pogardliwie na ojca.
-Nie, dzięki. Sprzedał mnie. Nie chcę mieć z nim już nic wspólnego.- skrzywił się lecz nic nie powiedział. Wolnym ramieniem objął ją w pasie i wyprowadził z domu i ku zdumieniu dziewczyny poprowadził na tyły domu. Chciała się wyswobodzić lecz przyciągnął ją bliżej.
-Tutaj nikt nas nie zobaczy.-wytłumaczył na jej pytającą minę.
Przycisnął ją do swego boku zanurzając nos w jej jedwabistych czekoladowych włosach. Zamknął oczy myśląc o swej posiadłości i już po chwili stali we francuskim salonie.
Delikatnie wyswobodziła się z jego ramion i podeszła do okna spoglądając na wieżę Eifla widniejącą w oddali. Musiała przyznać, że nocą w świetle reflektorów wyglądała naprawdę imponująco.
-Co planujesz względem mnie?- spytała nadzwyczaj spokojnym głosem, nie patrząc na niego.
Mężczyzna zbliżył się do niej lecz widząc jej sztywną postawę zatrzymał się pięć stóp od niej.
-Zamierzam cię uwieść, rozkochać w sobie a następnie stanąć przed ołtarzem i spędzić z tobą resztę mojej długiej egzystencji.
Spojrzała na niego zaskoczona lecz szczerość w jego oczach sprawiła, że spuściła głowę oblewając się rumieńcem.
-Nie znasz mnie.
-Tak sądzisz?! Wiem, że twoja rodzina cię olewa i nie docenia, ty sama siebie nie doceniasz, zasługujesz na kogoś kto cię będzie kochał przez całą wieczność, będzie się o ciebie troszczył i starał. Ktoś kto wreszcie się tobą zaopiekuje...
-Nie jestem dzieckiem!-wrzasnęła ogarnięta nagą wściekłością.
-Widząc twoje poczynania na przestrzeni lat ty chyba nigdy nie byłaś dzieckiem. Ponad to wiem, że pewien dzieciak złamał ci serce ponad rok temu zdradzając cię z twoją siostrą...
-Przestań!- Dianie łzy stanęły w oczach jednak dzielnie je przełknęła. To była przeszłość, którą już dawno głęboko zakopała.
-Wiem również, że jesteś niezwykła. Czułem to kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem. A twoje nazwisko tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że jesteśmy dla siebie stworzeni, jesteś moim darem od losu.**
-To jeszcze nic nie znaczy! Tysiące osób w Ameryce ma nazwisko związane z krwią, wampirami, nocą i kołkami... Bo zakładam, że kołki mogą cię zabić.
-Owszem, chętnie opowiem ci więcej o wampirzej egzystencji oraz o tym jak zostałem nieumarłym...-w ułamku sekundy znalazł się przy niej ujmując jej delikatną, kruchą dłoń w swoje zwinne, długie palce pianisty. Dziewczyna wyrwała rękę cofając się trochę na bezpieczną odległość.
-Nie, nie, nie... Stop! Za dużo informacji jak na jeden wieczór. Muszę odpocząć.-złapała się za głowę.
-Rozumiem. Pomogę ci wnieść bagaże do twego pokoju.
-Nie trzeba.Poradzę sobie.-dodała dziewczyna pośpiesznie. Nie pamiętała kiedy ostatnio ktoś jej pomagał.
Spojrzał na nią twardo lecz nic nie powiedział. Bez słowa zarzucił niedbale torbę na ramie jakby ważyło zaledwie gram i ruszył przed siebie w ludzkim tempie nie oglądając się za siebie. Brunetka z westchnieniem podążyła za nim.
Weszli do jej pokoju, postawił torbę oraz pudło na niewielkim stoliku i wyszedł z pokoju.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi dziewczyna wyjęła z torby plecak, kilka ubrań, ubrała się w ciepłą kurtkę, wygodne sportowe buty i schowała do kieszeni nóż przemycony ze swojego domu i wszystkie oszczędności jakie miała na czarną godzinę, a chyba każdy by przyznał, że obecna sytuacja należała do wyjątkowych. Wyjrzała przez okno i spojrzała na zewnątrz.
Pod jej oknem znajdował się gzyms prowadzący do balkonu zaledwie kilka metrów dalej. Obok niego znajdowała się drabinka, po której piął się bluszcz.
Wystarczyło tylko przejść te kilka metrów, zejść po drabinie i już byłaby prawie wolna. Ja dworze nie widziała żadnych osób, a delikatna mgła dodatkowo pomogłaby w kamuflażu. Lepszej okazji nie mogła sobie wyobrazić.
Bolało ją to, że musi zostawić tutaj wszystkie swoje rzeczy jednak zbytnie obciążenie mogłoby skutecznie ukrócić jej ucieczkę.
Zarzuciła plecak i cichutko uchyliła okno. Złapała się framugi przerzucając jedną nogę na kamienną półkę. Gdy oparła ją pewnie tak samo postąpiła z drugą nogą, wzięła głęboki oddech i puściła się framugi przylegając do ściany. Występ miał szerokość mniej więcej jej stopy. Poruszała się powoli lecz zdecydowanie. Bała się, że zostanie nakryta lecz nie chciała spędzić życia jako niewolnica. Gdy dotarła do balkonu odetchnęła z ulgą.
Cichutko przeskoczyła przez barierkę i schowała się za fikusem w doniczce. Na szczęście w pokoju było ciemno, a zasłony były zaciągnięte. Z łatwością dodarła do drabinki. Wyglądała na starą lecz stała twardo i stabilnie. Spojrzała w dół. Upadek z piątego piętra niezbyt jej odpowiadał lecz najwyraźniej nie miała wyjścia oprócz gnicia tutaj jak w więzieniu. Zamknęła oczy i rozluźniła napięte mięśnie. Nie miała zbyt wiele czasu. Za niedługo ktoś z pewnością ktoś odkryje jej nieobecność, a stojąc na drabinie będzie niczym latarnia morska w nocy bądź jak biała flaga na wietrze...
Jeszcze raz sprawdziła czy nikogo nie ma w pobliżu i przeszła przez barierkę łapiąc się drabinki. Bluszcz był wiekowy i gęsty więc z trudem znajdowała luki by stąpać bezpiecznie i cicho.
W tym samym czasie przy kominku siedział Louis popijając czerwone wino. Szabla jak zawsze leżała w zasięgu dłoni. Gdy poczuł wibracje telefonu od razu odebrał. Dzwonił Bruno. Jego strażnik nocny. Zwykle robił obchód, to była jego zmiana.
-Mów.-powiedział lodowato.
-Ta nowa niewolnica właśnie próbuje zwiać.-powiedział obojętnie. -Po czym to stwierdzasz?-spytał nonszalancko lecz już dopijał wino i zapinał pas z bronią.
-Jest w połowie pierwszego piętra, schodzi po zielsku.
-Zaraz tam będę.-rozłączył się. Najwyraźniej wizyta w jej starym domu nie przyniosła efektów. Myślał, że jeśli jej ojciec wszystko potwierdzi zaprzestanie ucieczki. Jednak najwyraźniej się mylił.
Teleportował się w zalesione miejsce i odszukał Bruno, który nie spuszczał oka z brunetki. Znajdowali się teraz w bezpiecznej odległości jednak ich wampirzy wzrok sprawiał, że nawet mgła nie stanowiła problemu.
-Powinieneś ją szefie solidnie wychłostać. Jeśli chcesz mogę to zrobić za ciebie.-w jego oczach lśniły iskierki.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić! Ja się nią zajmę.- odparł lodowato, aż tamten się wzdrygnął.
-Jak sobie życzysz mój panie.
Gdy odszedł, mężczyzna teleportował się do uciekinierki, która schodziła po ostatnich szczeblach.
-Na twoim miejscu uważałbym na ostatni szczebel. Jest nadłamany.-powiedział jak gdyby nigdy nic.
Diana zaklęła pod nosem na dźwięk tego męskiego, cudownego głosu z magnetycznym francuskim akcentem.
Zrezygnowana oraz zasmucona tym, że ją przyłapano zeszła po szczeblach i na ostatnim straciła równowagę lądując na pośladkach.
-A nie mówiłem?-spojrzał na nią z góry wyciągając rękę.
Przez chwilę się wahała lecz ostatecznie podała mu dłoń i pomógł jej wstać. Nie chciała pogarszać swojej sytuacji. Widziała już jaki ten człowiek potrafi być lodowaty gdy coś nie idzie po jego myśli. Nie chciała tego czuć na własnej skórze. Dlatego nie protestowała gdy przyciągnął ją do siebie i objął w pasie. Jednak nie było w tym dotyku brutalności i pożądania czego się spodziewała, wręcz przeciwnie, była tam troska i ostrożność.
-Dlaczego schodziłaś w ten... intrygujący sposób z piątego piętra?- Unikała kontaktu wzrokowego dlatego uparcie patrzyła w bok. Nie odpowiedziała dlatego kontynuował. -Dlaczego uciekałaś? Znowu.-spuściła wzrok na swoje dłonie bawiąc się bransoletką. Czekał cierpliwie lecz ona milczała.-Odpowiedz.-wyrzucił z siebie.
-Bo jedyne co kiedyś miałam to wolność.-wyznała cicho.-A teraz i ona została mi odebrana.
-Wychodząc przez okno nie miałam nic do stracenia, a wiele do wygrania. Nie obiecam ci, że nie będę uciekać, bo zrobię to przy pierwszej okazji jaka mi się przytrafi. Więc jeśli chcesz mnie zabić po prostu zrób to szybko.- Nie wiedział co odpowiedzieć. Serce mu się ścisnęło. Nie widział jej twarzy bo nadal nie podnosiła wzroku.
-Spójrz na mnie.-Czekał aż wreszcie podniosła na niego spojrzenie pięknych szmaragdowych oczu.-Nie mógłbym cię zranić, a co dopiero zabić. Nie potrafiłbym zrobić coś tak okropnego tak wspaniałej istocie. Jednak nie mogę cię stracić i muszę cię zahipnotyzować.
-Co?Nie! Nie zgadzam się!-Dziewczyna zaczęła się szamotać więc przytrzymał ją mocniej.
-Nie zmuszę cię byś mnie pokochała bo chcę aby twoje uczucie było szczere i prawdziwe, ale nie zniósłbym utraty ciebie, twojej kolejnej ucieczki.-Ujął jej twarz w obie dłonie i spojrzał jej głęboko w oczy.-Nie będziesz uciekać ode mnie,ani od mojej posiadłości. Będziesz...
-Dlaczego twoje oczy są bordowe?-spytała przyglądając mu się uważniej.
-Słucham? -użył więcej mocy lecz to nie przyniosło żadnego efektu.-Powinnaś teraz patrzeć zamglonym wzrokiem, a nie zadawać pytania... Dlaczego nie mogę cię zahipnotyzować? Może twój dziadek jest wilkołakiem?
-Raczej wątpię.
-To w takim razie może miałaś uderzyłaś się mocno w głowę?
-Kiedyś spadłam ze schodów i miałam lekki wstrząs mózgu.
-Niebywałe!
-No nie powiedziałabym.
-Jesteś niesamowita. I co ja mam teraz z tobą zrobić żebyś mi nie uciekała?-Uniósł rękę by poprawić jej włosy z twarzy lecz od razu tego pożałował. Dziewczyna momentalnie zesztywniała, skuliła się w sobie, objęła się ramionami i zacisnęła powieki. Przez chwilę francuz nie wiedział o co chodzi lecz po chwili zrozumiał dostrzegając niewielką bliznę na lewym policzku. Delikatnie przejechał po niej kciukiem powstrzymując ogarniającą go zewsząd wściekłość.
-Czy twój ojciec cię bił?
-To było tylko kilka razy, a to zrobił przez przypadek.-usprawiedliwiała go.
-Mon amour raz to za dużo i nie ma wyjaśnienia by krzywdzić tak delikatną i kruchą osobę jak ty. Powinienem teraz iść i zabić tego drania lecz przedtem zadać mu takie katusze jakie on sprawił tobie.
-Czy ty czasem nie przesadzasz?-powinna być obrażona tym, że uważał ją za tak słabego człowieka oraz zmartwić się, że coś może grozić jej ojcu z rąk tego dystyngowanego, niebezpiecznego i jakże seksownego wampira. Jednak wbrew sobie uśmiechnęła się spoglądając na niego. Nie potrafiła inaczej gdyż jeszcze nigdy nikt nie stał za nią murem i nie bronił jej z taką zapalczywością.
-Nie, nie przesadzam.-odwzajemnił jej uśmiech.-Jedyne co mnie tutaj trzyma, z dala od niego to ty... Gdybyś spała bez wahania poszedłbym do twojego domu i przebił mu serce.
-Ale tego nie zrobisz?
-Przyznaję kusząca oferta jednak będę musiał zrezygnować gdyż o wiele ciekawszy jest wieczór u twego boku. Oczywiście, jeśli chcesz z przyjemnością zabiję Johna w twoim imieniu.-ostatnie zdanie wymówił z ręką na sercu.
-Nie!- uśmiech z jej twarzy zniknął w mgnieniu oka zastąpiony przez przerażenie.-Nie możesz tego zrobić!
- Mogę i powinienem lecz doceniam twój zapał i nie zrobię tego. Powinnaś częściej się uśmiechać, a on ma szczęście, że stoi za nim tak piękna kobieta.
-Nie jestem nikim wyjątkowym. Jestem zwykłą, przeciętną, amerykańską dziewczyną.
-Czy zwykła, przeciętna, amerykańska dziewczyna uciekałaby przez okno i schodziła po drabince ogrodniczej z piątego piętra?-spojrzał na nią przenikliwie, a ona zaczerwieniła się po uszy.
-To nie był problem. Jak byłam mała wspinałam się po drzewach. Najtrudniej było przejść po gzymsie.
Podążył za nią wzrokiem i zaklął cicho w swoim ojczystym języku widząc niewielką marmurową półkę.
-Mogłaś się zabić.-Zbyła to wzruszeniem ramion. Przyciągnął ją do siebie tuląc jakby miał ją stracić lada chwila. Dziewczyna po chwili odwzajemniła uścisk. Miała wrażenie, że pasują do siebie idealnie. -Nie rób mi tego więcej Diano.-Sposób w jaki wypowiadał jej imię było jak muzyka na zranione serce.-Obiecaj mi to i nie łam danego słowa po raz kolejny.
-Ty też mnie okłamałeś i to nie raz lecz dwa.
Odsunął się zbity z tropu wkładając ręce do kieszeni.
-W jakiż to sposób zdążyłem cię okłamać w tak krótkim czasie? I to aż dwa razy.
Poprowadził ją do altany nieopodal pięknego przykładu jednego z francuskich ogrodów. Mogli się tutaj odciąć od wzroku ciekawskich strażników. Gdy usadowili się na obitych zielonym aksamitem ławeczkach dziewczyna splotła palce i spuściła wzrok na swoje dłonie.
-Po raz pierwszy okłamałeś mnie mówiąc, że będę wolna jeśli cię wysłucham.
-Nie jest to do końca kłamstwo ponieważ musisz przyznać, że zabrałem cię do domu. A co z tym drugim razem? -wpatrywał się w nią intensywnie.
-Drugim razem powiedziałeś, że nie jestem więźniem lecz gościem, gdy tak na prawdę jestem...-przełknęła ślinę gdyż nie mogła wymówić tych dwóch słów w jednym zdaniu.-jestem niewolnicą.
-Nie ty lecz ja.
-Hę?
-To ja jestem niewolnikiem twojego serca.
Wpatrywała się w niego zaskoczona, nie wiedząc jak zareagować. Nie ruszyła się nawet wtedy gdy wampir przybliżył swoją twarz do niej, ani wtedy gdy ich usta się zetknęły.
Początkowo nieśmiało muskał jej wargi swoimi, a następnie powoli, zmysłowo wysunął język prosząc o pozwolenie by wedrzeć się w jej wnętrze. Był taki ciepły i kuszący, że gdy tylko minął pierwszy szok z cichym jękiem rozchyliła różowe usta. Przylgnął do niej mocniej obejmując jej kark by pogłębić pocałunek. Oparła dłonie na jego torsie czując pod jedwabną koszulą muskularny tors. Nawet nie zauważyła kiedy posadził ją sobie na kolanach. Niepewnie odwzajemniała pocałunki, kiedy drażnił się z nią językiem. Smakował doskonałym bukietem bzu, winogron i czegoś nie do określenia. Z przyjemnością przeniosła dłonie bawiąc się jego długimi kasztanowymi włosami. Uwielbiała gdy chłopak miał dłuższe włosy i lekki zarost. Wydawało jej się to niezwykle pociągające i uwodzicielskie.
Gdy oderwał wargi od jej ust przeniósł pocałunki na policzki, czoło, a na koniec na nosek dziewczyny.
Odchylił się trochę, opierając się na ławeczce i patrzył na Dianę wychwytując najmniejszą zmianę w jej zachowaniu. Przygryzała wargę starannie unikając jego wzroku.
-Chyba nie powinnam...
Chciała wstać lecz wampir uspokoił ją kładąc jej dłoń na plecach i delikatnie głaszcząc.
-Spokojnie. Nie zamierzam cię do niczego zmuszać.
-Jest środek nocy, a ja jestem zmęczona więc pójdę już... Jeśli nie masz nic przeciwko.-Dodała pośpiesznie.
-Diano...-ujął jej dłoń całując wszystkie opuszki po kolei.- Chcę abyś poczuła się tutaj jak w domu. Nie jesteś niewolnicą lecz proszę cię nie uciekaj. Nie bój się mnie. Nic ci nie zrobię.-wpatrywał się w głębię jej zielonych oczu prosząc ją o zrozumienie.
-Znam cię tak krótko. To wszystko jest dla mnie nowe. Obecna sytuacja, rodzina... Nawet nie wiedziałam, że wampiry istnieją. Kto by pomyślał...
-Staramy się utrzymać to w sekrecie. Sama rozumiesz... Ludzie mogliby zacząć latać z pochodniami i kołkami, zaopatrzeni w wodę święconą. Ach.-westchnął- To były czasy.
-Chcesz powiedzieć, że kołki i woda na ciebie działają?-ożywiła się zainteresowana.- A co z czosnkiem i srebrem?
-Myślałem, że jesteś śpiąca i zmęczona.-zaśmiał się.- Srebro jest na wilkołaki, czosnek odrzuca zapachem, a woda święcona tylko osłabia.
-Opowiedz mi więcej.- położyła mu ręce na ramionach.
-Chętnie skarbie lecz obawiam się, że to będzie musiało poczekać. Zbliża się świt.-Niechętnie wypuścił ją z ramion i wstał. -Z przyjemnością odpowiem jutro na wszelkie twoje pytania. Chodź zabiorę cię do twojej sypialni. A na przyszłość radziłbym skorzystać z klatki schodowej.
-Słuszna uwaga. Zapamiętam.
- Mam nadzieję.- wymamrotał nim ogarnęła ich ciemność.
Gdy zmaterializowali się w jej pokoju podszedł i zamknął okno.
-Kreatywna z ciebie dziewczyna.
-Dlaczego w takim razie nie znalazłeś sobie mniej kreatywnej dziewczyny, którą mógłbyś zahipnotyzować oraz takiej, która wiernie trwałaby przy twym boku, nie uciekając?
-Bo przy tobie życie jest o wiele ciekawsze. Przyznaję trochę skomplikowane, ale ciekawe.
-Powiedział czternastowieczny wampir.-przewróciła oczami.-Poważnie. Kto może mieć ciekawsze życie od ciebie?
Zaśmiał się.
-Zdziwiłabyś się jakie monotonne potrafi być życie wampira. -uniósł jej dłoń do ust.-Dobranoc mon amour.
-Ym. Dobranoc.-Czuła się trochę niezręcznie jednak nie próbowała wyrwać dłoni.
Wyprostował się i zastanawiał się czy może ją pocałować lecz jej mina mówiła mu, że jest jeszcze za wcześnie na kolejny pocałunek. Wyszedł z pokoju wiedząc, że gdyby wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę nie mógłby się powstrzymać.
Dziewczyna rozebrała się, umyła i wyszczotkowała włosy, wyjmując co chwila kawałki liści. To był dla niej ciężki dzień, a najgorsza w jej całej obecnej sytuacji była niepewność czy może zaufać temu intrygującemu mężczyźnie. Usnęła pełna obaw, lęków oraz nadziei na lepsze jutro.
Tuż przed świtem do pokoju Diany wszedł wampir by ujrzeć ją nim zapadnie w śmiertelny sen. Leżała skulona mając pod głową róg kołdry. Zbliżył się do niej niemal bezszelestnie, nie chcąc zakłócać jej spokojnego snu. Odgarnął włosy z jej czoła muskając je lekko swymi rozgrzanymi wargami. Dziewczyna w odpowiedzi mruknęła coś pod nosem i bardziej się skuliła.
Louis widział, że wciąż się bała. Nie wiedział tylko jak ma ją do siebie przekonać, uwieść i rozkochać. Lecz wtem do jego umysłu wdarła się druga natrętna myśl.
Znajduje się w Paryżu, mieście miłości. Niech go szlak jeżeli tutaj mu się nie powiedzie w zdobyciu niewiasty o anielskim sercu. Nie podda się. Z tymże zapałem wyszedł z pokoju planując nadchodzący wieczór.
Diana obudziła się gdy słońce znajdowało się wysoko na niebie. Miała nadzieję, że wydarzenia ostatnich dni były tylko koszmarnym snem... Choć musiała przyznać, że przystojny brunet mógłby okazać się prawdziwy. Otworzyła oczy widząc na ścianach przepych, który byłby typowy dla francuskiej arystokracji. Przez chwilę poczuła się jak w wersalu. Lecz różnica polega na tym, że tutaj była niewolnicą, jakkolwiek by to nazwać. Myśl ta zasmuciła ją wielce do tego stopnia, że spędziła w łóżku cały ranek. Zwlekła się dopiero wtedy gdy głód dał o sobie znać. Ubrana w czarne spodnie i bluzkę z krótkim rękawem wmaszerowała do kuchni zastając tego, którego starała się unikać.
-Cześć Paul.-przywitała się przyjaźnie.
-Ach tak?! Jak mogłaś. Teraz szef myśli, że jestem idiotą, który nie umie dopilnować młodej dziewuchy. Właśnie starałem się o awans, a teraz wszystko skończone i dla twojej wiadomości jedzenie na wynos jest w lodówce czyli o dostawcy pizzy możesz co najwyżej pomarzyć i...
-Dobrze.-Przerwała mu ten monolog.- Jeśli chcesz szepnę twojemu szefowi, że dzisiaj bardzo dobrze mnie pilnowałeś.- chciała go przekonać do zgody ponieważ wyglądał na sympatycznego chłopaka, pomimo umięśnionej postury.
-Nie masz nawet co myśleć o zwianiu stąd. Straże są podwojone, kamery zamontowane, a alarm włączony. Chciałem przekonać szefa aby ci wszczepił nadajnik lecz on powiedział, że przesadzam.-prychnął - Też coś.
Wyjął z lodówki wodę po czym wyszedł z kuchni.
Dziewczyna westchnęła myśląc, że mogła trafić w gorsze ręce. Przyjemną niespodzianką był dla niej widok pełnej lodówki. Przyrządziła lekkie śniadanie i usiadła z kubkiem soku jabłkowego. Przeglądała poranną gazetę lecz niewiele mogła zrozumieć więc głównie oglądała obrazki. Gdy skończyła postanowiła pospacerować po ogrodzie. Pogoda dopisywała na tyle, że nie potrzebowała bluzy. Z łatwością odnalazła ścieżkę do altanki i usiadła na ławce wdychając rześkie październikowe powietrze. Siedziała w tym samym miejscu co wczoraj, lecz bez jego potężnej postury wydawało jej się tu jakoś pusto.
Co chwilę przechodził obok niej strażnik dzienny patrząc na nią podejrzliwym spojrzeniem, jakby lada moment miały wyrosnąć jej skrzydła dzięki którym mogłaby się stąd wydostać.
Choć domyślała się, że zapewne wtedy rzuciłby się na nią odcinając jej skrzydła jednym sprawnym ruchem. O tak... Co do tego była pewna. Resztę popołudnia spędziła głównie na czytaniu swoich ulubionych książek, pilnowana pod czujnym okiem Paula. Skończyła gdy zaszło słońce i zrobio się zbyt ciemno by można było spokojnie czytać. Zresztą wieczory również nie należały do najcieplejszych w tej części Francji.
Odłożyła książkę i zeszła na kolację. Na szczęście nie było tam nikogo więc w spokoju mogła się zabrać za przygotowywanie posiłku. Odwrciła się by pokroić warzywa gdy nagle poczuła na plecach chłodny powiew wiatru.
-Dobry wierzór.-usłyszała zmysłowy głos Louisa tuż przy uchu. Zaskoczona podskoczyła z cichym piskiem, obracając się w stronę wampira, a nóż, który trzymała przed chwilą, z wrażenia wysunął jej się z dłoni. Chciała odruchowo go złapać lecz wampir był szybszy. Jednym płynnym ruchem złapał uchwyt noża nadal patrząc dziewczynie w oczy.
-Cześć.-powiedziała trochę niezręcznie zażenowana swoją reakcją na niego.
-Co robisz?-zapytał podchodząc do niej. Położył nóż na blacie za jej plecami, a następnie oparł obie dłonie w niewielkiej odległości od jej ciała, pochylając się lekko. Był jednocześnie tak blisko i tak daleko.
-Wiesz, my ludzie musimy coś jeść raz na jakiś czas.- starała się unikać spojrzenia jego złocistych oczu.
-Och, doprawdy? To fascynujące. Że też nie zdawałem sobie z tego sprawy wcześniej. Dziwię się sobie, że przetrwałem tyle lat mojej ludzkiej egzystencji.
-Zgrywasz się ze mnie?-spytała patrząc na niego pytająco.
-Cieszę się, że to zauważyłaś. Idź po kurtkę, spotkamy się tutaj za dziesięć minut.
-Dlaczego?
-Zamierzam cię porwać w pewne wyjątkowe miejsce.
-Dwa porwania w ciągu jednego tygodnia? Nieźle. Dopiero czwartek. Ciekawe co się jeszcze wydarzy w tym tygodniu.
-Jakieś życzenia, propozycje?-przybliżył się nieznacznie.
-Co masz na myśli?-spytała lecz niemal od razu tego pożałowała. Nie chciała tak łatwo dać się wciągnąć w tę słowną gierkę. Jeszcze pomyślałby, że z nim flirtuje...
-Sądzę, że doskonale zdajesz sobie sprawę toku moich myśli. Zdradza cię ten rumieniec.-przejechał palcem po jej lewym policzku.
Onieśmielona spuściła wzrok, bawiąc się bransoletką na prawym nadgarstku, szukając jakiejkolwiek wymówki.
-To ja idę po tą kurtkę.-Chciała prześlizgnąć się obok niego lecz zderzyła się z jego ramieniem.
-Przede mną nie ma ucieczki. -wyszeptał jej do ucha z zadziornym uśmiechem, przekonany o swojej sile.
Ku jego zdumieniu dziewczyna objęła go za kark przyciągając do siebie, lecz w ostatniej chwili zboczyła z drogi do jego ust, szepcząc mu do ucha.
-To się jeszcze okaże.-musnęła ustami jego policzek. Zaskoczony chłopak nie zwrócił uwagi kiedy wyswobodziła się z jego ramion. Nie spodziewał się, że tak szybko przekona się do niego. Robił postępy. Niewielkie ale to już było coś.-Widzisz?-zawołała rozbawiona.-Nie było, aż tak trudno.
W ułamku sekundy teleportował się, zjawiając się za jej plecami i objął ją w pasie jednocześnie unieruchamiając ramiona.
-Na prawdę? A co teraz zrobisz?-delikatnie przygryzł płatek jej ucha. Dziewczynę przeszedł przyjemny dreszcz, lecz zignorowała go zbierając siły i próbując kopnąć do w stopę. Nie doceniła go jednak. Będąc szefem klanu wampirów we Francji musiał mieć refleks godny najlepszego wojownika. Jej stopa walnęła w twardą marmurową podłogę. Powtórzyła to parokrotnie lecz efekt był ten sam. W końcu wpadła na pomysł, by za cel obrać nieco wyższe sekretne miejsce. Niestety gdy tylko uniosła wyżej kolano silne ramiona podcięły jej nogi aż znalazła się na jego rękach. Odruchowo by nie spaść, splotła dłonie na jego karku.
-I co ja mam teraz z tobą zrobić?-spojrzał na nią z błyskiem w oku.-To nie było uczciwe. Chciałaś mnie kopnąć tam gdzie dama nie powinna bić.
-Nie jestem damą.
-Masz rację. Francuskie damy były zbyt nudne i monotonne. Ty moja droga, jesteś intrygująca i niepowtarzalna.- obdarzył ją krótkim, łagodnym pocałunkiem, od którego przeszedł ją dreszcz przez całe ciało.
-Nie wiem jakie kiedyś były francuskie damy. Jestem amerykańską dziewczyną z dwudziestego pierwszego wieku i zapewniam cię, że się mylisz.
-Zapewniam cię, że nigdy się nie mylę.
-A więc panie idealny bądź tak dobry i postaw mnie na ziemię.
-Jak sobie życzysz mon amour.-uśmiechnął się wypuszczając ją z ramion. Pisnęła zaciskając kurczowo powieki lecz zdziwiła się gdyż nie poczuła bólu.
Otworzyła oczy. Zamiast na podłodze znajdowała się w powietrzu. Dosłownie.
-Jak to możliwe?
-Telekineza. Czasami się przydaje.-wyszczerzył zęby w uśmiechu i powoli postawił ją na ziemi.
-Masz jeszcze jakieś... moce?- nie wiedziała jak to określić.
-Chodź ze mną do sypialni, a pokażę ci wszystkie moje...-spojrzał na jej usta.-...talenty.
-Jaka szkoda, że akurat musimy iść w to wyjątkowe miejsce. -Jej głos ociekał sarkazmem.
-Zawsze możemy to przełożyć na jutro.
-I przegapić ten piękny wieczór?!
-Ty cwana... Dobrze wiesz jak rozpalić mężczyznę, a następnie go porzucić. -Podszedł do niej przypierając ją do ściany i namiętnie poznając językiem wnętrze jej ust.-Ale niech ci będzie. Idź po kurtkę.
Patrzył na Dianę dopóki nie zniknęła na schodach, a następnie wyjął z szafki kosz i zaczął go starannie wypełniać.
Dziewczyna w tym czasie stała przed szafą zastanawiając się co na siebie założyć. Wprawdzie miała wziąć tylko kurtkę lecz nie chciała wychodzić do centrum Paryża ubrana w dresy i bluzę. Zastanawiała się również przed założeniem czegoś ze swojej szafy lub wyborem eleganckiego i jednocześnie ponętnego ubrania, które niewątpliwie kupił dla niej Louis. Znalazła je pierwszego dnia pobytu w tym domu. Nie podlegało wątpliwością, że wszystkie były przeznaczone dla niej ponieważ były w jej rozmiarze oraz pasowały do jej figury i koloru oczu. Jakby czekały właśnie na nią. Od tamtej pory ignorowała je, wkładając tylko swoje ubrania przyniesione z Ameryki.
W końcu przełknęła dumę wybierając czarne, zwężane spodnie oraz szmaragdową bluzkę z długim rękawem. Wyszła na balkon podziwiając piękną i ciepłą, gwieździstą noc. Szybko jednak przypomniała sobie, że szykowanie zajęło jej znacznie więcej niż ustalone kilka minut. Wyszła z pokoju, wkładając po drodze czarne, wygodne baleriny.
Weszła do kuchni widząc Louisa pakującego na duży kosz wiklinowy koc w żółto czerwoną kratę.
-Jestem gotowa.
Jedną ręką podniósł kosz, a drugą wyciągnął w jej stronę.
-W takim razie zapraszam.
Dziewczyna westchnęła idąc w jego stronę.
-Wystarczy jak będę trzymała cię za rękę?
-Nie, musisz mocno mnie objąć i pocałować.
-Naprawdę? A co robiłeś gdy teleportowałeś się z mężczyzną?
-No dobra. To nie jest do końca prawda ale byłoby mile widziane. Jednakże musisz mocno mnie trzymać.
Spojrzała na niego ciekawym wzrokiem jednak nic nie mówiąc wtuliła się w jego tors, czując się jednocześnie niepewnie, komfortowo i wspaniale. Zamknęła oczy wdychając cudowną woń delikatnych, męskich perfum.
Głaskał ją po głowie w momencie gdy ich stopy oderwały się od podłoża.
Nagle brunetkę trafiła łagodna fala chłodnego, październikowego powietrza. Oderwała się od niego podchodząc do metalowej barierki. Nie wiedziała gdzie się znajduje. Jedyne co widziała to piękny Paryż skąpany w blasku lamp.
-Gdzie my jesteśmy?
-Na wieży Eifla oczywiście. Nie można odwiedzić Paryża i nie wejść na szczyt tej cudownej perły.
Podszedł do niej obejmując ją w pasie i przytulając się do jej pleców.
Dziewczynę przeszedł dreszcz od dotyku jego smukłych palców na swoich biodrach.
-Zimno ci?
Brunetka nie chciała się przyznać co tak naprawdę wywołało ciarki więc z ulgą uczepiła się tej wymówki.
Zdjął z siebie marynarkę zarzucając na jej ramiona, a następnie podszedł do koszyka wyjmując z niego koc i rozkładając na nim sery, winogrona, a na koniec dwa kieliszki i butelkę dobrego czerwonego wina.
Diana nie mogła się już doczekać, aż zakosztuje tych wszystkich specjałów kuchni francuskiej. Usiadła na przeciwko niego wpatrując się w muskularne ramiona, poruszające się pod cienką koszulą.
-Mogę cię o coś spytać?
-Pewnie. O co tylko chcesz mon amour.-nalał jej wina.
-Czy ty... Czy wampiry jedzą normal... ludzkie jedzenie? -zmieszała się i szybko upiła łyk z kieliszka.
Uśmiechnął się widząc jej rumieńce.
-Nie. Jest dla nas mdłe, choć wyśmienicie pachnie. Dlatego mam to.-wyjął z kosza kolejną butelkę. Tym razem była inna. Diana poznała ją i wiedziała, że w środku znajduje się syntetyczna krew.
-Jestem ciekawa jak smakuje.
-Nie tak dobra jak ludzka, ale może być.
-Mogę spróbować?
-Nawet nie próbuj!-jego tęczówki poczerwieniały.
-Dlaczego?
-Dla wampirów ta krew życiodajna, jednak dla ludzi jest trująca. W najlepszym wypadku przez kilka godzin byś wymiotowała.
Dziewczyna wyprostowała się i popatrzyła na niepozorną butelkę.
-A mogę się lepiej przyjrzeć?
Patrzył na nią przez chwilę po czym bez słowa podał jej butelkę. Bacznie przyglądał się dziewczynie, gotów w każdej chwili wyrwać jej naczynie gdyby choćby dotknęło jej delikatnych ust.
Diana obracała buteleczkę obserwując czerwony płyn, na przezroczystej szklanej powierzchni.
Gdy zbliżyła ją do twarzy zauważyła, że Louis zmienił pozycję.
Lecz widząc, że zamierza tylko powąchać zawartość, uspokoił go nieco.
W końcu oddała mu butelkę.
-Wygląda jak zwykła krew ale pachnie trochę chemicznie.
-Dla wampira jest to lepiej wyczuwalne. Naukowcy nadal pracują nad poprawą smaku i zapachu. Dodają różne aromaty i barwniki ale jak do tej pory niewiele zdziałali. -upił łyk.
-To fascynujące.-wpatrywała się w niego oczarowana skubiąc winogrona.
-Nie wiem zbyt wiele na ten temat. Raz w miesiącu dostawca po prostu rozwozi wszystkim wampirom w okolicy zapas, a jeden z moich ludzi przyjmuje towar i ładuje go do spiżarni.
-Ile lat już jesteś na tej diecie?
-Niecałe trzysta lat.- uśmiechnął się.- Nie obawiaj się. Nie ugryzę cię, choć mam na to ochotę odkąd cię poznałem. -jego tęczówki po raz kolejny tego wieczoru zapłonęły szkarłatem.
-Teraz też chcesz mnie ugryźć.
-Co? Nie! Skąd te przypuszczenia?
-Twoje oczy.
O cholera-pomyślał.
-To nic takiego.-przetarł oczy, by już po chwili stały się normalne.
Nie chciał się przyznawać, że oczy wampira są czerwone również wtedy gdy ów wampir jest podniecony. A tego wieczoru Diana wyglądała zjawiskowo. A fakt, że jego marynarka dotykała tych ponętnych krągłości bioder i biustu dodatkowo podnosiła mu temperaturę.
-Patrz! To gwiazdozbiór raka.-wskazała ręką.
-Tak, a tam mały wóz, wielka niedźwiedzica i strzelec uważany kiedyś za Artemidę tylko, że w Rzymie nazywano ją... Dianą.- uśmiechnął się całując ją niczym boginię.
Uprzątnął większość rzeczy do koszyka i położył się na miękkim kocu patrząc na nią wyczekująco.
Ułożyła się obok niego lecz pomimo okrycia czuła chłód jesiennej nocy. Nagle silna dłoń zwinnie chwyciła ją w pasie, przyciskając do jego boku. Było jej przy nim zbyt ciepło i przyjemnie by zdołała się długo opierać. Zaskoczona spojrzała na niego wspierając się na jego torsie. Gdy tylko jej dłoń zetknęła się z jego ciałem, choćby nawet przez materiał poczuła przepływający dreszcz, jakby niewidzialna energia łączyła tych dwoje w jedno.
Miała wrażenie, że on też to poczuł bo źrenice w jego oczach na moment się powiększyły.
W jednej chwili zapomniała o co miała pretensje. Położyła głowę na jego klatce piersiowej wsłuchując się w mocne, miarowe uderzenia serca. W zamyśleniu dziewczyna rysowała kółka na jego brzuchu. Oboje bez słowa wpatrywali się w gwiazdy.
Dla Louisa ta noc nie mogła rozpocząć się lepiej. Jak do tej pory większość rzeczy szła tak jak zaplanował. Wyjątek stanowiła jej ucieczka, jednakże miał nadzieję, że już nigdy się ona nie powtórzy.
-Chcesz mnie ugryźć?
-Co masz na myśli? Owszem mam ochotę z ciebie pić i nie tylko, lecz jeśli chodzi ci o sam głód to odpowiedź brzmi: nie. Dlaczego pytasz?
-Bo twoje oczy są czerwone.
-Ach tak... Wiesz zdradzę ci pewną tajemnicę. Czerwone oczy nie są równoznaczne z głodem krwi. Czasami oznaczają zupełnie inne... pragnienia.
-Ach tak...- oblała się rumieńcem.
Zapadła cisza, zakłócana jedynie miarowym biciem ich serc oraz koncertem świerszczy.
Wbrew swoim postanowieniom było jej przy nim ciepło i przyjemnie. Czuła się bezpiecznie w jego objęciach. Zamknęła oczy wdychając zapach jego skóry. Przez chwilę zastanawiała się jakby wyglądała ich przyszłość. Ona przecież z czasem stanie się stara i brzydka, on zaś pozostanie taki sam przez wieczność. A może ją zmieni w wampira? Czy spyta ją o zgodę? A jeśli by się nie zgodziła to czy przemieniłby ją wbrew jej woli? Zastanawiała się również czy to co mówił było szczere i prawdziwe. Przecież inne kobiety mogły być równie głupie jak ona teraz by wierzyć komuś, o kim tak mało wie.
-Chciałbym ci kogoś przedstawić.
-Kogo?
-Mojego przyjaciela oraz jego uroczą towarzyszkę. Niedawno się pobrali i przeprowadzili tutaj.
-Założę się, że dla ciebie dekada jest zaledwie chwilą.
-Są chwile takie jak ta, które mogłyby trwać dekadę, a nawet wieczność.
-Twoje życie musi być nudne.
-Słucham?-zaśmiał się cicho.-Jestem wampirem i szefem klanu. Co mogłoby być ciekawsze?
-Mówię o wieczności. Po pewnym czasie nic już nie jest takie same. Twoje ulubione miejsca się zmieniają, kultura, sztuka, filmy... Wkrótce nic nie będzie w stanie cię zaskoczyć, a życie stanie się monotonne. Domyślam się, że pamiętasz to miejsce gdy nie stała tu ogromna, metalowa konstrukcja.
-Dramatyzujesz Diano. Zawsze gdy coś się kończy, przychodzi czas aby coś się zaczęło. Czasami zmiany są przyjemne. Gdyby nie zmiany, nie mógłbym przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu bez twojej przyzwoitki.-objął ją mocniej.- Nie mógłbym cię całować.-musnął jej usta.- A co najgorsze... -przekręcił ją na plecy przyciskając ją swoim ciałem.- Nie byłbym w stanie cię porwać.
Nie takich słów się spodziewała. W sumie sama nie wiedziała co powie, lecz po wcześniejszej części myślała, że powie coś romantycznego, zabawnego lub coś co sprawi, że przyprawi ją o rumieńce na policzkach.
O ty głupia...-karciła się w myślach.-Myślałaś, że jesteś wyjątkowa? Pobawi się tobą i rzuci w kąt wyssaną co do ostatniej kropli krwi.
Brunetka nawet się nie spostrzegła kiedy zaczęła czuć do tego wampira romantyczne uczucia. Miała jednak nadzieję, że to przelotne zauroczenie, które szybko minie.
Pochylił ku niej głowę i przejechał nosem po delikatnym łuku jej szyi.
-Tak cudownie pachniesz.-tęczówki nabrały czerwonego blasku, źrenice się rozszerzyły, a z ust... Po raz pierwszy dziewczyna ujrzała jego kły w pełnej okazałości. Położyła mu dłonie na barkach, a następnie energicznym ruchem próbowała się od niego odsunąć.
-Złaź ze mnie!
Nie protestował. wstał oddalając się o kilka metrów. Zapatrzył się w światła Paryża. Po chwili schował kły.
-Diano ja...
-Przestań! Doskonale wiem co zamierzałeś zrobić. Nie chcę słyszeć żadnych wymówek, które byłyby kłamstwem.
-To się więcej nie powtórzy. Najwidoczniej zbytnio przeceniałem swoje umiejętności. Przy tobie... Po prostu nie potrafię kontrolować pragnienia.-wyjął z kosza piknikowego butelkę gęstej, syntetycznej krwi i wypił połowę zawartości w kilka sekund.
-Chyba powinniśmy wracać.-unikała patrzenia na niego.
-Moi znajomi...
-Chętnie pogadam z jakąś kobietą.-zrobiła pauzę.-Nawet jeśli jest wampirzycą.
Ta wiadomość sprawiła, że Louis wypuścił powietrze z płuc. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że je wstrzymywał. Oznaczało to, że nie zraziła się do wampirów, do niego, do tego kim jak miał nadzieję kiedyś się stanie.
-Jest kilka lat starsza od ciebie. Została przemieniona zaledwie trzy miesiące temu.
-Została zaatakowana?! Była chora?!- przeraziła się nie na żarty.
-Nie, nie...-pośpieszył z wyjaśnieniami.-To nie tak.
-Kto jej zrobił coś tak okropnego?-wypowiedziała swe słowa w gniewie lecz po chwili do niej dotarło z kim rozmawia.-To znaczy... Nie chciałam cię obrazić. Ja tylko staram się zrozumieć dlaczego... Sam wiesz.
-Rozumiem, że dla ciebie to nowość. Może zmienisz zdanie jak ją poznasz. Zaczekasz tu na mnie? Podrzucę tylko te rzeczy z powrotem do domu.-spakował wszystkie rzeczy do koszyka i chwycił w rękę.
-Nigdzie się nie wybieram.-spojrzała znacząco przez barierkę.
-Mon amour.- uśmiechnął się całując ją przelotnie w policzek po czym zniknął.
Nie minęło pięć minut po czym wrócił jak zwykle ze sztyletem przy pasie i drugim w prawym bucie. Dziewczyna zauważyła, że nigdy się z nimi nie rozstaje. Początkowo ją to przerażało lecz teraz uważała to za niezwykle męskie. Bez problemu mogła sobie go wyobrazić jako średniowiecznego wojownika, a następnie dystyngowanego gentlemana epoki romantyzmu.
-Gotowa?
-Na spotkanie dwóch całkiem nowych wampirów w obcym mieście? Pewnie.-ujęła jego wyciągniętą dłoń.-Zejdziemy schodami?
Roześmiał się.
-Chcesz schodzić z tej wieży schodami, pomimo faktu, że obok ciebie stoi wampir gotów spełnić każde twe życzenie?
Już miała powiedzieć, że jej największym życzeniem jest powrót do domu lecz patrząc mu w oczy nie była pewna czy byłaby to do końca prawda. Przez te kilka dni czuła się bardziej kochana niż przez całe swoje życie. Akceptował ją w pełni, słuchał tego co mówiła, traktował ją z szacunkiem i czułością. A Francja... Była po prostu piękna. Nawet powietrze było przyjemniejsze niż to, którym oddychała w Ameryce, a może to obecność pewnego francuza sprawiała, że wszystko wokół nabierało blasku, kolorów i wyjątkowego czaru.
-Chcesz mnie ugryźć?
-Co masz na myśli? Owszem mam ochotę z ciebie pić i nie tylko, lecz jeśli chodzi ci o sam głód to odpowiedź brzmi: nie. Dlaczego pytasz?
-Bo twoje oczy są czerwone.
-Ach tak... Wiesz zdradzę ci pewną tajemnicę. Czerwone oczy nie są równoznaczne z głodem krwi. Czasami oznaczają zupełnie inne... pragnienia.
-Ach tak...- oblała się rumieńcem.
Zapadła cisza, zakłócana jedynie miarowym biciem ich serc oraz koncertem świerszczy.
Wbrew swoim postanowieniom było jej przy nim ciepło i przyjemnie. Czuła się bezpiecznie w jego objęciach. Zamknęła oczy wdychając zapach jego skóry. Przez chwilę zastanawiała się jakby wyglądała ich przyszłość. Ona przecież z czasem stanie się stara i brzydka, on zaś pozostanie taki sam przez wieczność. A może ją zmieni w wampira? Czy spyta ją o zgodę? A jeśli by się nie zgodziła to czy przemieniłby ją wbrew jej woli? Zastanawiała się również czy to co mówił było szczere i prawdziwe. Przecież inne kobiety mogły być równie głupie jak ona teraz by wierzyć komuś, o kim tak mało wie.
-Chciałbym ci kogoś przedstawić.
-Kogo?
-Mojego przyjaciela oraz jego uroczą towarzyszkę. Niedawno się pobrali i przeprowadzili tutaj.
-Założę się, że dla ciebie dekada jest zaledwie chwilą.
-Są chwile takie jak ta, które mogłyby trwać dekadę, a nawet wieczność.
-Twoje życie musi być nudne.
-Słucham?-zaśmiał się cicho.-Jestem wampirem i szefem klanu. Co mogłoby być ciekawsze?
-Mówię o wieczności. Po pewnym czasie nic już nie jest takie same. Twoje ulubione miejsca się zmieniają, kultura, sztuka, filmy... Wkrótce nic nie będzie w stanie cię zaskoczyć, a życie stanie się monotonne. Domyślam się, że pamiętasz to miejsce gdy nie stała tu ogromna, metalowa konstrukcja.
-Dramatyzujesz Diano. Zawsze gdy coś się kończy, przychodzi czas aby coś się zaczęło. Czasami zmiany są przyjemne. Gdyby nie zmiany, nie mógłbym przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu bez twojej przyzwoitki.-objął ją mocniej.- Nie mógłbym cię całować.-musnął jej usta.- A co najgorsze... -przekręcił ją na plecy przyciskając ją swoim ciałem.- Nie byłbym w stanie cię porwać.
Nie takich słów się spodziewała. W sumie sama nie wiedziała co powie, lecz po wcześniejszej części myślała, że powie coś romantycznego, zabawnego lub coś co sprawi, że przyprawi ją o rumieńce na policzkach.
O ty głupia...-karciła się w myślach.-Myślałaś, że jesteś wyjątkowa? Pobawi się tobą i rzuci w kąt wyssaną co do ostatniej kropli krwi.
Brunetka nawet się nie spostrzegła kiedy zaczęła czuć do tego wampira romantyczne uczucia. Miała jednak nadzieję, że to przelotne zauroczenie, które szybko minie.
Pochylił ku niej głowę i przejechał nosem po delikatnym łuku jej szyi.
-Tak cudownie pachniesz.-tęczówki nabrały czerwonego blasku, źrenice się rozszerzyły, a z ust... Po raz pierwszy dziewczyna ujrzała jego kły w pełnej okazałości. Położyła mu dłonie na barkach, a następnie energicznym ruchem próbowała się od niego odsunąć.
-Złaź ze mnie!
Nie protestował. wstał oddalając się o kilka metrów. Zapatrzył się w światła Paryża. Po chwili schował kły.
-Diano ja...
-Przestań! Doskonale wiem co zamierzałeś zrobić. Nie chcę słyszeć żadnych wymówek, które byłyby kłamstwem.
-To się więcej nie powtórzy. Najwidoczniej zbytnio przeceniałem swoje umiejętności. Przy tobie... Po prostu nie potrafię kontrolować pragnienia.-wyjął z kosza piknikowego butelkę gęstej, syntetycznej krwi i wypił połowę zawartości w kilka sekund.
-Chyba powinniśmy wracać.-unikała patrzenia na niego.
-Moi znajomi...
-Chętnie pogadam z jakąś kobietą.-zrobiła pauzę.-Nawet jeśli jest wampirzycą.
Ta wiadomość sprawiła, że Louis wypuścił powietrze z płuc. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że je wstrzymywał. Oznaczało to, że nie zraziła się do wampirów, do niego, do tego kim jak miał nadzieję kiedyś się stanie.
-Jest kilka lat starsza od ciebie. Została przemieniona zaledwie trzy miesiące temu.
-Została zaatakowana?! Była chora?!- przeraziła się nie na żarty.
-Nie, nie...-pośpieszył z wyjaśnieniami.-To nie tak.
-Kto jej zrobił coś tak okropnego?-wypowiedziała swe słowa w gniewie lecz po chwili do niej dotarło z kim rozmawia.-To znaczy... Nie chciałam cię obrazić. Ja tylko staram się zrozumieć dlaczego... Sam wiesz.
-Rozumiem, że dla ciebie to nowość. Może zmienisz zdanie jak ją poznasz. Zaczekasz tu na mnie? Podrzucę tylko te rzeczy z powrotem do domu.-spakował wszystkie rzeczy do koszyka i chwycił w rękę.
-Nigdzie się nie wybieram.-spojrzała znacząco przez barierkę.
-Mon amour.- uśmiechnął się całując ją przelotnie w policzek po czym zniknął.
Nie minęło pięć minut po czym wrócił jak zwykle ze sztyletem przy pasie i drugim w prawym bucie. Dziewczyna zauważyła, że nigdy się z nimi nie rozstaje. Początkowo ją to przerażało lecz teraz uważała to za niezwykle męskie. Bez problemu mogła sobie go wyobrazić jako średniowiecznego wojownika, a następnie dystyngowanego gentlemana epoki romantyzmu.
-Gotowa?
-Na spotkanie dwóch całkiem nowych wampirów w obcym mieście? Pewnie.-ujęła jego wyciągniętą dłoń.-Zejdziemy schodami?
Roześmiał się.
-Chcesz schodzić z tej wieży schodami, pomimo faktu, że obok ciebie stoi wampir gotów spełnić każde twe życzenie?
Już miała powiedzieć, że jej największym życzeniem jest powrót do domu lecz patrząc mu w oczy nie była pewna czy byłaby to do końca prawda. Przez te kilka dni czuła się bardziej kochana niż przez całe swoje życie. Akceptował ją w pełni, słuchał tego co mówiła, traktował ją z szacunkiem i czułością. A Francja... Była po prostu piękna. Nawet powietrze było przyjemniejsze niż to, którym oddychała w Ameryce, a może to obecność pewnego francuza sprawiała, że wszystko wokół nabierało blasku, kolorów i wyjątkowego czaru.
-A już myślałam, że choć raz zachowamy się jak normalna para.-wypowiedziała swe myśli na głos zatraciwszy się w jego miodowych oczach. Po kilku sekundach odzyskała rezon.-To znaczy... Chciałam powiedzieć, że...
-Już dobrze, mon amour. Cieszę się, że uważasz mnie za kogoś tak bliskiego. To dla mnie wielki zaszczyt.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Włożył w ten pocałunek wszystkie swe odczucia, które nieustannie nim targały. Strach, że nie odwzajemni pocałunku, niepewność czy czuje do niego to samo co on do niej, bezsilność, że nie zdoła wytrwać w samotności resztę swego pozbawionego szczęścia, wiecznego życia, rozpacz czy kiedykolwiek ją ujrzy i wreszcie niewyobrażalne szczęście, w momencie gdy odwzajemniła każdy jego pocałunek, każde liźnięcie języka i muśnięcie warg.
Wspięła się na palce by móc objąć dłońmi jego kark. Wiedziała, że popełnia błąd lecz w tamtej chwili powiedziała sobie, że później przyjdzie czas na żale. Wygięła plecy w łuk jednocześnie mocno do niego przywierając. Objął ją pewniej w pasie, zjeżdżając dłońmi na jej biodra. Poddała się w pełnie obezwładniającej przyjemności. Jeszcze nikt nie całował jej tak namiętnie, a doznania jeszcze nigdy nie były tak intensywne.
Dla niego również to nie był zwykły pocałunek. Niósł w sobie nadzieję i obietnicę wiecznego szczęścia. Czuł jak cała drży w jego ramionach i był świadom, że nie jest to chłód jesiennej nocy. Po raz pierwszy od wieków był naprawdę zadowolony z tego jak działa na kobietę, bowiem pierwszy raz od dawien dawna zależało mu na jakiejś kobiecie. Nie śmiał jednak posuwać się dalej, nie chciał jej spłoszyć i zniszczyć tej cienkiej nici porozumienia jaka się między nimi utworzyła. Nie chciał zaprzepaścić zaufania jakim miał nadzieję od tej pory będzie go darzyć przepiękna brunetka. Pragnął jedynie wieczności przy jej boku, chciał by była taka jak on. Lecz wiedział, że jest za wcześnie by myślała o przemianie. Jest jeszcze taka młoda...
Musi zrozumieć czym jest wampiryzm. Poznać lepiej wszelkie wady i zalety. A wtedy niech sama zdecyduje, a on obiecał sobie, że uszanuje jej wybór, choćby nawet miało to oznaczać wieczną samotność. Nie mógłby znieść gdyby ją przemienił bez jej woli lub gdyby żałowała tego kim jest.
Gdy Louis przerwał pocałunek Diana wydała z siebie cichy jęk protestu.
-Obawiam się, że musimy już iść mon amour. -musnął ustami jej czoło jednocześnie przenosząc ich na przedmieścia Paryża.
Gdy otworzyła oczy ukazała jej się duża posiadłość. W oknach paliło się mnóstwo świateł. Jednak widząc posiadłość szefa klanu wampirów była pewna, że ten dom należy do jego przyjaciela.
-Więc tak teoretycznie on jest twoim podwładnym?-spytała.
-Tak, ale rzadko obchodzą nas konwenanse. Prawda jest taka, że jest starszy ode mnie i wcześniej mieszkał w Stanach.
-Jest od ciebie starszy?! To ile on ma lat?
-Całkiem sporo.-zaśmiał się pukając naciskając dzwonek do drzwi.
Po chwili w drzwiach stanęła szatynka ubrana w biały, wełniany sweter i brązowe spodnie. Jej ciepły uśmiech był zachęcający i przepraszający. Miała przyjazną twarz i szczere zielone oczy. Z przyjemnością by się z nią zaprzyjaźniła gdyby nie jeden ważny fakt. Była jej kuzynką... W dodatku pamiętała jak w dzieciństwie bawiły się razem w piaskownicy.
-Sara... Co ty tu robisz?!
-Cześć Diano. Zapraszam, zaraz wszystko ci wytłumaczę.-uśmiechnęła się cofając by mogli wejść do środka.
Dziewczyna stała jak skała patrząc tępo na kuzynkę więc Louis ujął jej zaciśniętą dłoń.Pod jego dotykiem rozluźniła się nieco i pozwoliła poprowadzić się do wnętrza okazałego budynku. Jak w transie usiadła na kanapie w salonie obok Louisa. Odzyskała trzeźwość umysłu w momencie gdy ktoś wcisnął jej do ręki wodę z lodem, cytryną i miętą. Chłód bijący ze szklanki podziałał na nią lepiej niż niejedno ciepłe słowo. Potrząsnęła głową skupiając umysł na ostatnich wydarzeniach.
-Chwila... Czegoś tu nie rozumiem. Wy się znacie?-spojrzała znacząco na swego porywacza i swą kuzynkę.
-Tak.-powiedziała Sara.
-Nawet byłem na jej weselu.-dodał.
Szatynka brała ślub zaledwie rok temu, na którym ona była jedną z druhen.
-Jakim cudem cię nie pamiętam? Chyba zauważyłabym wampira.
-Nie sądzę.To tam po raz pierwszy cię ujrzałem.-rzekł.- Na weselu połowa gości była wampirami, z jednym z nich nawet tańczyłaś.
-Z kim?
W tym momencie jakby w odpowiedzi do salonu wszedł mężczyzna.
-Louis, przyjacielu!- mężczyźni uścisnęli sobie serdecznie dłonie. -Diano, pięknie dziś wyglądasz. -wyciągnęła dłoń lecz mężczyzna zamiast ją uścisnąć pocałował jej wierzch.
-Gdybyśmy nie były razem spokrewnione czułabym się odrobinę zazdrosna.- powiedział Sara uśmiechając się do męża.
-Kochanie ile razy mam ci powtarzać, że przyćmiewasz urodą samą Kleopatrę.
-Chyba tylko ty ją pamiętasz.-odgryzła się.
Scena wyglądała jakby była wyjęta prosto z serialu z lat 60'. Diana natomiast miała nadzieję, że to był jedynie żart. Viper, którego znała od ponad roku wyglądał jak zwykły Brytyjczyk. Jedyne co mogło go wyróżniać to gęsta czupryna blond loków i niezwykła uroda, która była chyba cechą wszystkich wampirów. Jednak gdy brunetka mu się przypatrywała zauważyła, że nie jest tak idealny jak się na pierwszy rzut oka wydawało. Brakowało mu czegoś takiego, co posiadał obecny w pokoju francuz. Nie wiedziała czego, ale może był to po prostu fakt, że nie jest Nim.
-Louis wspominał, że poznam wampirzycę. Ty nią jesteś?-spojrzała na dziewczynę.
-Yhm.-pokiwała twierdząco głową.
-Od kiedy?!
-Jakieś trzy... Cztery miesiące.
-Dlaczego?!-nadal nie rozumiała.
-A czy to nie oczywiste? Moim mężem jest wampir. To musiało się stać prędzej czy później. Myślę, że najlepiej będzie jak wszystko ci wytłumaczę na osobności. Chodź, pokażę ci ogród. Nie musisz się mnie bać, nadal jestem tą samą dziewczyną z dzieciństwa... Tylko, że mam trochę dłuższe kły.-uśmiechnęła się pokazując lśniące zęby, a kły choć schowane, nadal były nieco dłuższe i ostrzej zakończone niż dawniej.
Wstała idąc za wampirzycą. Przechodząc obok Louisa zauważyła, że patrzy na nią spojrzeniem, od którego zmiękły jej kolana.
Ogród nocą może nie był aż tak piękny jak za dnia, ale nadal zachwycał. Piękne wonie kwiatowe z pewnością nadrabiały wygląd. Domyślała się, że wampirzyca widzi o wiele lepiej od niej, jej ruchy były o pewniejsze i zwinniejsze. Usiadły na kamiennej ławeczce, jednak Diana pomimo sympatii jaką dawniej darzyła Sarę postanowiła zachować największy możliwy dystans między nimi.
Przez chwilę wampirzyca opowiadała Dianie o tym jak spotkała Vipera i niemal od razu się w nim zakochała. Tłumaczyła, że wampirze życie jest cudowne i nie żałuje swego wyboru. Nigdy nie piła ludzkiej krwi, od początku żywiła się butelkowaną, syntetyczną krwią.
Na koniec wyznała jej, że gdy tylko Louis spytał się na jej weselu "Kim jest ta urocza piękność" wskazując na Dianę, nie mogła się powstrzymać i z chęcią opowiedziała mu wszystko o dziewczynie. czuła, że pasują do siebie idealnie. Jednak jeden, ostatni fakt sprawił, że Diana poczuła się zdradzona.
-Wiesz, Diano... Bo on mi powiedział o swoim planie.
-Jakim planie?
-Kilka tygodni temu przyszedł do nas i powiedział, że planuje ściągnąć cię do Paryża. Nie wiedziałam o co mu chodzi, jednak domyślałam się co miał na myśli.
-Słucham?!
-Wiedziałam, że nie zrobi ci krzywdy, to dobry facet.
-Jak mogłaś?!
-Ciszej bo usłyszą cię w domu.
-A ja myślałam, że jesteś moją przyjaciółką. Byłaś jedyną osobą w rodzinie, której w pełni ufałam i której się zwierzałam. Mówiłam ci o wszystkich wrogach i chłopakach z którymi chodziłam. A ty pozwoliłaś na coś takiego! Nie znałaś go dobrze. Nie ufam ci już.- w jej oczach zbierały się potoki łez. Szybko otarła je wierzchem dłoni i ruszyła biegiem w głąb ogrodu. Jedyne czego pragnęła to chwili samotności, której jednak nie otrzymała.
-Diana zaczekaj!-zawołała dziewczyna bez problemu ją doganiając. Znajdowały się z dala od domu, w cichym zadrzewionym miejscu. -O co chodzi? W gruncie rzeczy chyba wyszło wam to na dobre. Oboje czujecie coś do siebie. To widać.
-I tu się mylisz. Prawda jest taka, że ja... Że ja...Chyba coś do niego czuje.-dodała cicho.-Ale jest to jednostronne zakochanie.-powiedziała z przekonaniem.- On uważa mnie jedynie za zabawkę. Sprawiłaś, że jestem jego własnością, niewolnicą.
Wspięła się na palce by móc objąć dłońmi jego kark. Wiedziała, że popełnia błąd lecz w tamtej chwili powiedziała sobie, że później przyjdzie czas na żale. Wygięła plecy w łuk jednocześnie mocno do niego przywierając. Objął ją pewniej w pasie, zjeżdżając dłońmi na jej biodra. Poddała się w pełnie obezwładniającej przyjemności. Jeszcze nikt nie całował jej tak namiętnie, a doznania jeszcze nigdy nie były tak intensywne.
Dla niego również to nie był zwykły pocałunek. Niósł w sobie nadzieję i obietnicę wiecznego szczęścia. Czuł jak cała drży w jego ramionach i był świadom, że nie jest to chłód jesiennej nocy. Po raz pierwszy od wieków był naprawdę zadowolony z tego jak działa na kobietę, bowiem pierwszy raz od dawien dawna zależało mu na jakiejś kobiecie. Nie śmiał jednak posuwać się dalej, nie chciał jej spłoszyć i zniszczyć tej cienkiej nici porozumienia jaka się między nimi utworzyła. Nie chciał zaprzepaścić zaufania jakim miał nadzieję od tej pory będzie go darzyć przepiękna brunetka. Pragnął jedynie wieczności przy jej boku, chciał by była taka jak on. Lecz wiedział, że jest za wcześnie by myślała o przemianie. Jest jeszcze taka młoda...
Musi zrozumieć czym jest wampiryzm. Poznać lepiej wszelkie wady i zalety. A wtedy niech sama zdecyduje, a on obiecał sobie, że uszanuje jej wybór, choćby nawet miało to oznaczać wieczną samotność. Nie mógłby znieść gdyby ją przemienił bez jej woli lub gdyby żałowała tego kim jest.
Gdy Louis przerwał pocałunek Diana wydała z siebie cichy jęk protestu.
-Obawiam się, że musimy już iść mon amour. -musnął ustami jej czoło jednocześnie przenosząc ich na przedmieścia Paryża.
Gdy otworzyła oczy ukazała jej się duża posiadłość. W oknach paliło się mnóstwo świateł. Jednak widząc posiadłość szefa klanu wampirów była pewna, że ten dom należy do jego przyjaciela.
-Więc tak teoretycznie on jest twoim podwładnym?-spytała.
-Tak, ale rzadko obchodzą nas konwenanse. Prawda jest taka, że jest starszy ode mnie i wcześniej mieszkał w Stanach.
-Jest od ciebie starszy?! To ile on ma lat?
-Całkiem sporo.-zaśmiał się pukając naciskając dzwonek do drzwi.
Po chwili w drzwiach stanęła szatynka ubrana w biały, wełniany sweter i brązowe spodnie. Jej ciepły uśmiech był zachęcający i przepraszający. Miała przyjazną twarz i szczere zielone oczy. Z przyjemnością by się z nią zaprzyjaźniła gdyby nie jeden ważny fakt. Była jej kuzynką... W dodatku pamiętała jak w dzieciństwie bawiły się razem w piaskownicy.
-Sara... Co ty tu robisz?!
-Cześć Diano. Zapraszam, zaraz wszystko ci wytłumaczę.-uśmiechnęła się cofając by mogli wejść do środka.
Dziewczyna stała jak skała patrząc tępo na kuzynkę więc Louis ujął jej zaciśniętą dłoń.Pod jego dotykiem rozluźniła się nieco i pozwoliła poprowadzić się do wnętrza okazałego budynku. Jak w transie usiadła na kanapie w salonie obok Louisa. Odzyskała trzeźwość umysłu w momencie gdy ktoś wcisnął jej do ręki wodę z lodem, cytryną i miętą. Chłód bijący ze szklanki podziałał na nią lepiej niż niejedno ciepłe słowo. Potrząsnęła głową skupiając umysł na ostatnich wydarzeniach.
-Chwila... Czegoś tu nie rozumiem. Wy się znacie?-spojrzała znacząco na swego porywacza i swą kuzynkę.
-Tak.-powiedziała Sara.
-Nawet byłem na jej weselu.-dodał.
Szatynka brała ślub zaledwie rok temu, na którym ona była jedną z druhen.
-Jakim cudem cię nie pamiętam? Chyba zauważyłabym wampira.
-Nie sądzę.To tam po raz pierwszy cię ujrzałem.-rzekł.- Na weselu połowa gości była wampirami, z jednym z nich nawet tańczyłaś.
-Z kim?
W tym momencie jakby w odpowiedzi do salonu wszedł mężczyzna.
-Louis, przyjacielu!- mężczyźni uścisnęli sobie serdecznie dłonie. -Diano, pięknie dziś wyglądasz. -wyciągnęła dłoń lecz mężczyzna zamiast ją uścisnąć pocałował jej wierzch.
-Gdybyśmy nie były razem spokrewnione czułabym się odrobinę zazdrosna.- powiedział Sara uśmiechając się do męża.
-Kochanie ile razy mam ci powtarzać, że przyćmiewasz urodą samą Kleopatrę.
-Chyba tylko ty ją pamiętasz.-odgryzła się.
Scena wyglądała jakby była wyjęta prosto z serialu z lat 60'. Diana natomiast miała nadzieję, że to był jedynie żart. Viper, którego znała od ponad roku wyglądał jak zwykły Brytyjczyk. Jedyne co mogło go wyróżniać to gęsta czupryna blond loków i niezwykła uroda, która była chyba cechą wszystkich wampirów. Jednak gdy brunetka mu się przypatrywała zauważyła, że nie jest tak idealny jak się na pierwszy rzut oka wydawało. Brakowało mu czegoś takiego, co posiadał obecny w pokoju francuz. Nie wiedziała czego, ale może był to po prostu fakt, że nie jest Nim.
-Louis wspominał, że poznam wampirzycę. Ty nią jesteś?-spojrzała na dziewczynę.
-Yhm.-pokiwała twierdząco głową.
-Od kiedy?!
-Jakieś trzy... Cztery miesiące.
-Dlaczego?!-nadal nie rozumiała.
-A czy to nie oczywiste? Moim mężem jest wampir. To musiało się stać prędzej czy później. Myślę, że najlepiej będzie jak wszystko ci wytłumaczę na osobności. Chodź, pokażę ci ogród. Nie musisz się mnie bać, nadal jestem tą samą dziewczyną z dzieciństwa... Tylko, że mam trochę dłuższe kły.-uśmiechnęła się pokazując lśniące zęby, a kły choć schowane, nadal były nieco dłuższe i ostrzej zakończone niż dawniej.
Wstała idąc za wampirzycą. Przechodząc obok Louisa zauważyła, że patrzy na nią spojrzeniem, od którego zmiękły jej kolana.
Ogród nocą może nie był aż tak piękny jak za dnia, ale nadal zachwycał. Piękne wonie kwiatowe z pewnością nadrabiały wygląd. Domyślała się, że wampirzyca widzi o wiele lepiej od niej, jej ruchy były o pewniejsze i zwinniejsze. Usiadły na kamiennej ławeczce, jednak Diana pomimo sympatii jaką dawniej darzyła Sarę postanowiła zachować największy możliwy dystans między nimi.
Przez chwilę wampirzyca opowiadała Dianie o tym jak spotkała Vipera i niemal od razu się w nim zakochała. Tłumaczyła, że wampirze życie jest cudowne i nie żałuje swego wyboru. Nigdy nie piła ludzkiej krwi, od początku żywiła się butelkowaną, syntetyczną krwią.
Na koniec wyznała jej, że gdy tylko Louis spytał się na jej weselu "Kim jest ta urocza piękność" wskazując na Dianę, nie mogła się powstrzymać i z chęcią opowiedziała mu wszystko o dziewczynie. czuła, że pasują do siebie idealnie. Jednak jeden, ostatni fakt sprawił, że Diana poczuła się zdradzona.
-Wiesz, Diano... Bo on mi powiedział o swoim planie.
-Jakim planie?
-Kilka tygodni temu przyszedł do nas i powiedział, że planuje ściągnąć cię do Paryża. Nie wiedziałam o co mu chodzi, jednak domyślałam się co miał na myśli.
-Słucham?!
-Wiedziałam, że nie zrobi ci krzywdy, to dobry facet.
-Jak mogłaś?!
-Ciszej bo usłyszą cię w domu.
-A ja myślałam, że jesteś moją przyjaciółką. Byłaś jedyną osobą w rodzinie, której w pełni ufałam i której się zwierzałam. Mówiłam ci o wszystkich wrogach i chłopakach z którymi chodziłam. A ty pozwoliłaś na coś takiego! Nie znałaś go dobrze. Nie ufam ci już.- w jej oczach zbierały się potoki łez. Szybko otarła je wierzchem dłoni i ruszyła biegiem w głąb ogrodu. Jedyne czego pragnęła to chwili samotności, której jednak nie otrzymała.
-Diana zaczekaj!-zawołała dziewczyna bez problemu ją doganiając. Znajdowały się z dala od domu, w cichym zadrzewionym miejscu. -O co chodzi? W gruncie rzeczy chyba wyszło wam to na dobre. Oboje czujecie coś do siebie. To widać.
-I tu się mylisz. Prawda jest taka, że ja... Że ja...Chyba coś do niego czuje.-dodała cicho.-Ale jest to jednostronne zakochanie.-powiedziała z przekonaniem.- On uważa mnie jedynie za zabawkę. Sprawiłaś, że jestem jego własnością, niewolnicą.
-Jesteś pewna?
-Tak!
-A ja nie.-powiedziała spokojnie.
-Dlaczego?
-Bo stoi za tobą i kipi z gniewu.
Dziewczyna obróciła się gwałtownie widząc bruneta ciskającego wzrokiem gromy.
-Przyszedłem sprawdzić co u was. Długo nie wracałyście. -powiedział pozornie spokojnym głosem.
-Zostawię was lepiej samych. Chyba musicie coś sobie wyjaśnić.
-Nienawidzę cię!-syknęła Diana w jej stronę nim ta zniknęła puszczając jej oczko.
Nabrała powietrza odwracając się w jego stronę. Wiedziała, że nie miała najmniejszych szans na ucieczkę więc mogła jedynie stać ze spuszczoną głową. Objęła się ciaśniej ramionami gdy do niej podszedł.
-Czy kiedykolwiek nazwałem cię swoją niewolnicą?-gdy nie otrzymał odpowiedzi kontynuował-Tę kwestię mamy już chyba wyjaśnioną. Myślisz, że jesteś moją zabawką?!-podniósł głos, a ona cofnęła się o krok.-Boisz się mnie? Czy kiedy cię dzisiaj całowałem też się bałaś?-spytał już bardziej opanowanym głosem.
-Nie...-wyszeptała.-Tylko wtedy gdy patrzysz na mnie jakbyś chciał mnie zabić.
Zamurowało go.
-Naprawdę sądzisz, że byłbym w stanie cię zabić? Kocham cię. Nic tego nie zmieni. Nigdy cię nie skrzywdzę i nie, nie jesteś moją zabawką... Jesteś sensem istnienia i jedynie pragnę spędzić z tobą wieczność.
-Chcesz żebym była... Taka jak ty?
-Tak.
-Ale ja... Krew i zabijanie...
-Nie musisz zabijać. Sara nigdy nikogo nie zabiła. A przynajmniej z tego co mi wiadomo.
-Sama nie wiem... To wszystko dzieje się zbyt szybko.-oparła się o drzewo.
-Zapomniałaś o czymś. -podniosła głowę.-Nie omówiliśmy jednej znaczącej kwestii.
-Jakiej?
-To nie jest jednostronne zakochanie.- podszedł do niej ujmując jej twarz w dłonie. -Mam nadzieję, że to co powiedziałaś jest szczere jednak w jednej, znaczącej sprawie się mylisz skarbie... Nie mów, że ja nic do ciebie nie czuję bo wtedy mnie obrażasz swoim kłamstwem.
-Jak długo tam stałeś?
-Wystarczająco.- Pocałował ją mocno, obejmując ramionami. Zaskoczona dziewczyna wplotła dłoń w jego włosy rozkoszując się ich miękkością.
Po chwili wrócili do domu swoich przyjaciół trzymając się za ręce, jednak sytuacja pomiędzy kobietami była na tyle napięta, że po kilkunastu minutach Diana pożegnała się z Viperem razem z Louisem wróciła do domu.
Zbliżał się świt. Gdy weszła do swego pokoju od razu przebrała się w piżamę i położyła do łóżka. Jednak zanim zgasiła lampę nocną usłyszała pukanie do drzwi.
-Proszę.-powiedziała niepewnie.
-Nie przeszkadzam? spytał francuz zamykając za sobą drzwi.
-Właśnie miałam iść spać.-ziewnęła.
-Chciałbym cię o coś zapytać. Ufasz mi?
Dziewczyna trochę się speszyła unikając jego wzroku.
-Skąd takie pytania. Chyba tak.
-A więc nie do końca.
-A ty mi ufasz?- odbiła piłeczkę.
-Oczywiście, że tak!
-W takim razie to nie problem jeśli jutro w południe wybiorę się na spacer po Paryżu.
-Zgodzę się, jeśli będzie z tobą dwóch moich dziennych strażników.
-Nie. Zamierzam iść sama.
-Absolutnie nie!
-Tak myślałam.
-Ostatnim razem zostałaś zaatakowana.
-To był jeden jedyny raz.
-Ale może się powtórzyć. Nie pozwolę na to.
-Nikt mnie nie napadnie w środku dnia.
-Moja odpowiedź brzmi "Nie".
-Traktujesz mnie jak więźnia.
-Nie jesteś nim.
-Och naprawdę? A ja myślę, że tak właśnie jest.-Odwróciła się do niego plecami i przykryła kołdrą, zasłaniając głowę.-Dobranoc!-powiedziała dając mu do zrozumienia, że nie ma ochoty na dalszą rozmowę.
Wampir nie wiedział co ma z nią zrobić. Jeszcze nikt nie lekceważył go tak jak ta osóbka, jako szef klanu był przyzwyczajony, do szacunku i autorytetu.
-Wrócimy do tego później.
Wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
Dziewczyna westchnęła wychylając głowę spod kołdry. Zastanawiała się nad intensywnością miłości jaką go darzy lecz nie była w stanie tego określić gdyż wypierało ją o wiele większe uczucie, wściekłość. Nie pamiętała kiedy ostatnio ktoś traktował ją jak dziecko. W Ameryce po prostu wychodziła z domu, nie mówiąc nikomu dokąd, z kim, ani gdzie ponieważ nikogo to nie obchodziło.
Teraz natomiast pomyślała, że nie doceniała tej wolności...
Następnego poranka wstała czując miłe ciepło wschodzącego słońca. Spojrzała na zegarek. O nie... Było zdecydowanie za wcześnie na pobudkę. Ale w sumie... Ciekawe jak wygląda Paryż w blasku promieni słońca.-pomyślała. Przy okazji było tak wcześnie, że nie sądziła by Paul już przyszedł, jednocześnie było tak późno, że była pewna, iż wszystkie wampiry w posiadłości dawno zapadły w śmiertelny sen. Zastanawiało ją również jak wygląda śmiertelny sen. Postanowiła wkraść się po drodze do sypialni jakiegoś wampira by zaspokoić ciekawość.
Wstała i przeciągając się leniwie podeszła do szafy wybierając coś ciepłego i wygodnego by było idealne na piesze wędrówki.
Poszła do łazienki z naręczem ubrań. Po krótkim prysznicu ubrała się i uczesała.
Wychodząc na korytarz zauważyła, że jedne drzwi nie są do końca zamknięta. Uchyliła je szerzej i ukazał jej się widok pół nagiego boga...
Louis leżał na brzuchu z włosami okalającymi przystojną twarz. Sądziła, że zbudzi go gdy tylko wejdzie do środka lecz ku jej zdumnieniu nadal leżał jak spokojny duch. Postanowiła przyjrzeć się mu z bliska lecz po chwili zamarła z przerażenia... Nie oddychał, był zimny jak lód, a w dodatku jego serce przestało bić. Uspokoiła się jednak przypominając sobie gdy jej opowiadał gdy zapadał w sen. To było dokładnie to samo. Nie wierzyła jednak w to co widzą oczy.
Wyszła cichutko z pokoju i popędziła po schodach do kuchni łapiąc z niej kilka rogalików francuskich i butelkę soku.
Wyszła z domu kuchennymi drzwiami, które na szczęście były otwarte. Nigdzie również nie ujrzała strażnika dziennego.
Już po chwili była gotowa na zwiedzanie miasta miłości.
Paryż był piękny choć musiała przyznać, że nie aż tak jak sobie wyobrażała. Bardziej podobał jej się nocą gdy patrzyła na niego z wieży Eifla.
Wieczorem przyszła do domu jedząc po drodze watę cukrową.
Od progu powitał ją wściekły Paul.
-Co ty sobie myślisz? Gdy szef się dowie o twojej eskapadzie urwie mi jaja!
-Więc mu nie mów.- Odparła wymijając go.
-Za późno.-usłyszała głos z francuskim akcentem za swoimi plecami.
-Nie możesz pojawiać się za mną tak znienacka.
-A ty nie możesz chodzić po kompletnie obcym mieście bez jakiej kolwiek ochrony.
-Nie jestem córką prezydenta. Co mi się może stać i to w dodatku w dzień?
-To samo co w nocy.
-Tylko raz zostałam porwana w biały dzień. I chyba nie muszę ci przypominać, że byli to twoi ludzie.
-Owszem, ale to co innego.. -kończyły mu się argumenty.
-Nie wydaje mi się. Mówisz, że nie jestem twoim więźniem, ani niewolnicą, lecz gdy chcę iść na spacer ty mi tego zabraniasz! Ułatwiłbyś nam obojgu sprawę gdybyś się określił.
-W takim razie dobrze! Skoro to cię zatrzyma w domu to proszę bardzo! Jesteś moim więźniem!
Dianie pękło serce. W oczach stanęły łzy. Nie to chciała usłyszeć.
Uciekła do swojego pokoju chowając pod kurtkę kuchenny nóż. Nie chciała tak żyć...
*Mon amour-moja miłości, ukochana.
**Cuspid-kieł.
**Cuspid-kieł.
Witajcie :D
Taka dłuższa miniaturka. Później dopiszę końcówkę, a teraz lecę do pracy <3
Hej :) to bylo swietne!!! :) czekam na końcówkę. A co z kolejnym rozdzialem o Caroline i Klausie? Bedziesz kontynuować? :)
OdpowiedzUsuńPewnie, że tak :D postaram się dodać jak najszybciej :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńjak najszybciej powiadasz, więc czemu nadal czekamy???
Usuńzdefiniuj "jak najszybciej"
UsuńBędziesz jeszcze zaglądała na drugiego bloga?Bo jak zauważyłam to trochę osób się dopomina o kolejny rozdział...w tym ja.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o miniaturkę to wspaniały masz talent do opowiadań.Teraz rozumiem dlaczego tak długo cie nie było.
Powodzenia ci życzę z blogami bo radzisz sobie świetnie jak mało kto.
Dziękuję :D Jesteś kochana :* Postaram się coś dodać. Tamtego bloga założyłam pod wpływem chwili i pisanie nie szło tak gładko jak przy tym blogu :/ Jednak nie zapomniałam i jeszcze w te wakacje coś dodam choćbym miała zarywać nockę :D
UsuńI tak trzymać!
UsuńŚwietny. Czekam na ten o Klaroline .
OdpowiedzUsuńMam małe pytanko bo nie jestem w temacie; czy za swojego bloga coś płaciłaś i płacisz?
Odpowiedź brzmi: Nie :D
UsuńNic z tego nie mam i nic nie płacę. Po prostu się rejestrujesz i tyle :)
Kiedy bedzie dopisana ta koncowka?:) bo czekam i czekam i doczekac sie nie moge heh :)
OdpowiedzUsuńCudeńko...istna perełka wśród blogów.
OdpowiedzUsuńKiedy będzie kolejna część?
OdpowiedzUsuńTak mi się podoba że nie mogę się doczekać.
Ale cię rozumiem napisanie takiej świetnej miniaturki musi kosztować sporo czasu.Pozdrawiam.
Kiedy w końcu dodasz nowy rozdział ?! Ile można czekać ?!
OdpowiedzUsuńKiedy dodasz dalszą część ?
OdpowiedzUsuńBędzie dalsza część ?
OdpowiedzUsuńKiedy coś dodasz?
OdpowiedzUsuńMasz zamiar zawiesić bloga bo w ogóle nic nie dodajesz ?
OdpowiedzUsuńJak możesz tak katować ludzi?!?
OdpowiedzUsuńWczoraj zaczęłam czytać twojego bloga, czytałam go całą noc i teraz nie myślę o niczym innym. Błagam cię napisz coś nowego.
Skoro akcja odgrywa się w październiku będzie coś o Halloween w następnej części?
OdpowiedzUsuńNo halo czekam od 3 miesięcy :( Nawet nie wiecie jakie to wyczerpujące wchodzić na bloga po 2 razy dziennie w ciągu trzech miesięcy :( i nic ....
OdpowiedzUsuńChyba ktoś o nas zapomniał ;'(
OdpowiedzUsuńJa nie mogę no mogłabyś chociaż napisać czemu nic nie dodajesz ;'( Czekamy i czekamy a ty nawet nam nie odpisujesz -.-
OdpowiedzUsuńFoch z przytupem!!!
Hallo więcej nie wchodzę bo i tak nic nowego nie ma ;(
OdpowiedzUsuńLudzie nie załamujmy się.
OdpowiedzUsuńNapisanie czegoś tak wspaniałego to ciężka praca.Racja brak dalszej część doprowadza do szału nie jednego z nas ale dlaczego od razu rezygnować?
Mi też jest ciężko z braku dodawania czegokolwiek na tak imponujący blog ale artysta musi mieć czas do namysłu.
Skoro tak bardzo nam brakuje dalszej części rozwijajmy swoją wyobraznie i sami napiszmy kolejną część.Dowiemy się jak jest ciężko wymyślić coś co jest wspaniałe i zaciekawia.
Mam nadzieje że dalsza część zostanie dodana nie długo chociaż jeżeli zostanie dodany na święta będzie miły prezent ale proszę nie torturuj nas tyle.
Boże, serio? Juz bez przesady. Wszyscy zachowujecie się jakby od tego opowiadania zależało wasze życie. To tylko opowiadanie, fikcja, ktora milo sie od czasu do czasu czyta. Nic więcej. Jak jest to super, jak nie ma to tez nic się nie dzieje
OdpowiedzUsuńkiedy cos do dasz czekam i czekam piszesz swietnie i nie moge sie doczekac dalszej czesci o losach Caro i Klausa . Wchodze codziennie mam nadzie ze juz nie dlugo zobacze tutaj cos nowego . Zycze weny i czekam , pozdrawiam
OdpowiedzUsuńLusia 66
Ja tez myslalam ze dasz wiecej to jest genialne i czekam.
OdpowiedzUsuńOdezwij sie przynajmniej.
Chciałabym zapytać, czy jeszcze kiedyś coś dodasz, ponieważ czekamy już pół roku a ty nadal nic nie dodajesz. Nie wiem czy jest jeszcze sens odwiedzać twój blog. Jestem tym bardzo zawiedziona ponieważ bardzo podobał mi się twój styl pisania. Moim zdaniem twoje opowiadania jak dla mnie były najlepszymi jakimkolwiek przeczytałam. Oczywiście ja rozumiem że masz też inne zajęcia, ale minęło zbyt wiele czasu. Po prostu chcę byś nas poinformowała co się stało, nie kontynuujesz tego co zaczęłaś. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze tutaj zaglądniesz i postarasz się dokończyć swoje dzieło.^.^
OdpowiedzUsuńWrócisz na ten blog.
OdpowiedzUsuńZapraszam przy okazji do siebie.
klauscarolineandbabyhope.blog.pl
klauselenaorazmilosnerozterki.blog.pl
Na ty drugim teraz jest klaroline.
Mam nadzieję że wrócisz na blog , od miesięcy zaglądam tu ,ale nic nie dodałaś :(
OdpowiedzUsuńNapisz, czy masz jeszcze zamiar wstawić nowy rozdział, bo czekam i nie wiem czy jest na co:(
OdpowiedzUsuńWow dość długo jesteś w tej pracy. Miałaś dokończyć "później" a minęło 8 miesięcy...
OdpowiedzUsuńAutorka bloga chyba o nim zapomniała. To bardzo smutne, wiedzieć tylu czytelników czekających na nienapisane zakończenie historii, która pozostawia po sobie duży niedostyt. Dlatego czekając na realne zakończenie (chętnie skonforntuje swoje z orginalnym) proponuje moje alternatywne rozwiazanie. Życzę dobrej zabawy w cukierkowej krainie miłości i pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńLouise poczuł, że popełnił błąd jak tylko zobaczył łzy w jej oczach. Cos srebrnego mignęło mu przed oczami, ale nie skupił się na tym i miał problem z określeniem czym był przedmiot pod jej kurtką. Nie tracąc czasu, w ludzkim tępie zaczął wspinać się po schodach, pragnąc jak najszybciej dogonić Dianę.
Diana wbiegła do pokoju i szybko przekręciła klucz w zamku. Miała tego dosyć. Uczucie, którym darzyła Luisa było absolutnie toksyczne. Zauważyła już, że nie istniała droga ucieczki. Albo zgodzi się na jego warunki, albo umrze jako wiecznie uciekająca niewolnica. Bez wzgledu na łączące ich uczucia. Decyzję podjęła w ułamku sekundy. Zrzuciła z siebie kurtkę pozostając w samym sweterku i spodniach. Sięgnęła po nóż i bez zastanowienia wbiła go w brzuch przekrecąjac przy tym rączkę. Ból okazał się wiekszy niż przypuszczala. Zamknęła oczy odsuwając się na biały dywanik i plamiąc go krwią. Jak zza mgły usłyszała dźwięk wyważonych drzwi. Ostatnim co zobaczyła była przestraszona twarz Louisa. Potem oczy same jej się zamknęły i odpłynęła w bezkresna pustkę.
Diana otworzyła oczy. Nie zdało się to na wiele, ponieważ wokół i tak panowały egipskie ciemności. Spróbowała się podnieść, ale zaraz po wykonaniu tej czynności poczuła okropne zawroty głowy. Dotknęła ręką czoła czekając aż ustaną. Zamknęła oczy i policzyła do 20. Kiedy z powrotem je otworzyła było względnie lepiej. Poszukała włącznika i zapaliła nocna lampkę. Zamknęła oczy pod wpływem rażącego światła. Po chwili otworzyła je, a jej wzrok przyzwyczaił się do żarowkowego światła. Dopiero teraz dostrzegła postać siedzącą w rogu pokoju, w samym koncie na czerwonym fotelu.
- Louis? - miało zabrzmieć jak pewna wypowiedź, ale z jej gardła wydobył się jedynie nikły szept. Pomimo tego i tak wiedziała , że ją usłyszał. Wampir w odpowiedzi tylko się podniósł i zbliżył się do jej łóżka. Spojrzał na nią tak, że miała dosyć wszystkiego. Jego wzrok przepełniony był rozczarowaniem, smutkiem, ale i przede wszystkim niesamowitym bólem oraz cierpieniem. Usiadł na łóżku, a Diana poczuła jak powoli i boleśnie rozpada się na milony małych kawałków. Owszem, zabronił jej wychodzić, no i nazwał ja więziem, ale teraz była pewna, ze już piec minut później stalby przed nią z kwiatami, przepraszając na kolanach. Dziewczynie wydawało się, ze ta cisza jest gorsza od jakichkolwiek słów, ale zrozumiała, ze sie pomyliła w chwili gdy wampir się odezwał
- Mon amour? - jego głos przepełniony był bólem, czułością i przede wszystkim poczuciem winy - czy zrobiłem Ci coś aż tak złego? Czy czegoś Ci tu brakowało? Naprawdę aż tak mnie nienawidzisz?
Usiadł na łóżku i dopiero teraz, w słabym świetle żarówki Diana zdołała dostrzec, ze ma zaczerwienione oczy, jakby płakał. Poczucie winy uderzyło w Dianę tak nagle, że przez chwilę wydawało jej się, że zapomniała jak oddychać.
- Louise, ja przepraszam.. Ja Cię nie nienawidzę... Ja po prostu.. Ja... - kolejne spojrzenie w jego przepiękne oczy i rozkleiła się całkowicie. Z jej oczu popłynęły łzy. Schowała twarz w dłonich i zaczęła płakać. Jeszcze nigdy w życiu nie żałowała czegoś tak bardzo. Poczuła jego silne ramiona sadzające ja na jego kolanach. Przytulił ją i pozwolił jej płakać, tak długo, jak zechce.
Usuń- Przepraszam, przepraszam Louise - powtarzała w kółko, a wampir pomyślał, że być może jest to przełomowy moment w ich znajomości. Jeśli teraz wszystko rozegra właściwie, już niedługo być może staną na ślubnym kobiercu. Pozbył się całego żalu, który w sobie nosił i pozwolił jej na płakanie skupiajac się na tym, co musi teraz powiedzieć.
- Skarbie, spójrz na mnie - podniosła głowę, wycierajac oczy. Louise podał jej chusteczki i kontynuował - mam nadzieje, ze to się nigdy więcej nie powtórzy
- Nigdy. Obiecuje. Naprawdę.
Nie chciała kłamać. Miała już tego dosyć. To wszystko co mu zrobiła nie dostrzegając, ze on naprawde ja kocha. Tak bardzo się starał, a ona to odrzuciła. On po prostu nie chciał, żeby coś się jej stało.
Louise widział całkowitą szczerość w jej oczach i wiedział, ze dziewczyna nie kłamie. Pierwszy sukces.
- Wiem to, nie musisz już płakać Diano. Wszystko już w porządku.
Dziewczyna pokiwała głową
- Dobrze. Masz racje, wszystko juz w porządku.
- Czy czujesz się już lepiej?
- Tak, jest całkiem w porządku - odpowiedziała - pomijając tę..
Zamarła w pół słowa dotykając swojego brzucha. Spodziewała się tam masy bandaży i plam krwi, a jednak nie było po nich śladu.
- Jak to możliwe? - spytała
- Ah, to. Podałem ci trochę swojej krwi. Wampirza krew ma właściwości regenerujace, że tak powiem.
- Ale nadal jestem człowiekiem, tak?
Louise roześmiał się widząc strach w jej oczach.
- Ależ oczywiście, ze tak mon amour. Nigdy nie przemieniłbym cię bez twojej zgody - dodał już nieco poważniejszym tonem
Zapadła cisza. Ale była to taka miła cisza, kiedy jedyne co robili to wzajemnie patrzyli sobie w oczy. I nic więcej. Tylko tyle i aż tyle. W końcu Diana oparła głowę o jego ramię przytulając się do wampira.
- Louise? - powiedziała cichutko
- Tak, skarbie?
- Kocham Cię
Martwe serce Louise'a wykonało kilka fikołków. Uśmiechnął się chowając twarz w jej włosach. Wiedział, że ta runda jest wygrana i że już może rozpocząć przygotowania do ślubu.
Pierwszy raz od tysiąca lat czuł się szczęśliwy. Pierwszy raz ktoś sprawił, ze nie czuł się samotny. Pierwszy raz ktoś nadał jemu życiu sens.
- Ja też Cię kocham, kocham jak wariat mon amour
Zakochałam się w tym
UsuńZaglądasz na ten blog czy już nie. I czy dokończysz to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńZapraszam również do siebie na:
klauscarolineandbabyhope.blog.pl
i na
klausielenaorazmilosnerozterki.blog.pl
Będziesz jeszcze pisać ?
OdpowiedzUsuńZostaw chociaż jakąś wiadomość czy napiszesz kontynuację czy już nie :/
OdpowiedzUsuń2 lata,a ja ciągle czekam haha
OdpowiedzUsuńMam też ciągle czekam😭
OdpowiedzUsuń